wtorek, 29 października 2019

Kino #1


Kino. Uwielbiam. Gdybym mogła byłabym w kinie codziennie. Jak w teatrze. Ale gdy mówię o kinie mam na myśli nie tylko konkretne filmy, ale i konkretne miejsce. Od lat na seanse filmowe wybieram się do Kina Orzeł. To kino studyjne przy MCK. Wybór jest nieprzypadkowy. Uwielbiam to miejsce. Uwielbiam tę atmosferę. A i repertuar jest niezwykle ciekawy. To nie tylko filmy z dużych, komercyjnych kin. To też ciekawe festiwale filmowe i filmy, których w multipleksach nie znajdziemy.

I dziś chciałabym podzielić się z Wami kilkoma filmami, które miałam okazję obejrzeć w moim kinie :) 

"Joker" to przerażająco smutny film... Więcej znajdziecie tutaj


Śmiech przez łzy. I ważne słowa. To "Dziennik maszynisty". Więcej znajdziecie tutaj




Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. To doskonale pokazuje rewelacyjny film o równie ciekawym tytule - "Sieranevada". Więcej przeczytacie tutaj




I ostatni film, o którym dziś chciałabym wspomnieć. To niezwykle poruszająca historia pewnej "Małej Towarzyszki". Więcej znajdziecie tutaj


niedziela, 27 października 2019

Trochę historii #2



Dziś chciałabym napisać kilka zdań o kobiecych ubiorach sportowych. Właściwie zostały one zmodyfikowane i dopasowane dopiero w latach 20-tych XX wieku. Wcześniej strój został uproszczony jedynie w dziedzinie turystyki i polowania. A w latach 1924-1929 kobieta mogła już znaleźć odpowiedni ubiór i do wioślarstwa, i do pływania, i do żeglarstwa, i do gry w golfa czy tenisa, i do hipiki oraz do jazdy samochodem. Tak, rajdy samochodowe dla ówczesnych kobiet były najlepszą frajdą. I taka kobieta wymagała stosownego ubrania, a więc w jej ubiorze pojawiła się kurtka i skórzany płaszcz, czapka zamszowa ze skórzanym daszkiem czy wygodne buty. Nieco później (w latach 1930-1939) ubiór sportowy był jeszcze bardziej udoskonalany i przede wszystkim zracjonalizowany. Odchodzono od nadmiernych ozdób, a skupiano się na jego funkcjonalności.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego każdy rodzaj sportu charakteryzował się określonym kolorem. I tak kolorem ubrań do tenisa była biel. Wioślarstwo to połączenie granatu i bieli. Ubrania do hipiki były w kolorze czerwonym. W turystyce królowały kolory brązowe i zielone. Natomiast miłośnicy sportu automobilowego ubierali się w szarości.

Poniżej kilka zdjęć z książki Aliny Dziekońskiej-Kozłowskiej „Moda kobieca XX wieku”.





piątek, 25 października 2019

Opera #1



Prawdę mówiąc nie planowałam tego wyjścia. „Madama Butterfly” nie zaprzątała moich myśli absolutnie. Nawet nie sprawdzałam repertuaru bydgoskiej opery, ale… Ale na początku października byłam w Łodzi na wspaniałym musicalu "Miss Saigon", który podstawowy wątek czerpie właśnie z tej opery Pucciniego. I pomyślałam sobie, że dobrze byłoby sprawdzić u źródła.

To było wspaniałe przeżycie. I znów mnóstwo emocji, ale też sporo ciekawych obserwacji. Tytułowa „Madama Butterfly” to młodziutka gejsza żyjąca w Nagasaki (akcja dzieje się właśnie w japońskim Nagasaki na przełomie XIX i XX wieku). Gdy do portu przypływa amerykański okręt, „Madama Butterfly” jeszcze nie wie, jak bardzo skomplikuje się jej życie. Bo tym statkiem przypłynął młody amerykański oficer, który postanowił w dość okrutny sposób się zabawić. Postanowił poślubić gejszę. Dla niego ślub był fikcyjny. Absolutnie nie miał zamiaru traktować go poważnie. Tym bardziej, że w Ameryce czekała na niego prawdziwa narzeczona. Dla niej był to najważniejszy dzień w życiu. Wychodzi za mąż i od teraz nie będzie już madama Butterfly, ale madama Pinkerton. O tym jak bardzo poważnie Cio-Cio-San traktowała ten ślub było nawet przyjęcie wiary jej męża, a tym samym wyrzeczenie się własnej wiary i własnej tradycji. I to był początek końca. Gdy po trzech latach rozłąki Pinkerton ponownie wrócił do Nagasaki dramat rozegrał się do końca…

Byłam zachwycona tą operą. Byłam zachwycona wszystkim. Mimo tego, że akcja na scenie nie rozgrywała się tak dynamicznie jak podczas musicalu. Mimo tego, że scenografia była o wiele bardziej uboga i żadnych zapierających dech w piersiach efektów specjalnych nie było. Ale emocje były równie silne i to jest najważniejsze.

Tym razem z szafy wyciągnęłam swoją uniwersalną sukienkę, którą zakładam przy wielu różnych okazjach. Motywu japońskiego w stylizacji nie było. Za to był motyw włoski :)








wtorek, 22 października 2019

monika olga szyje #4


Czasem wystarczy naprawdę niewiele, aby zmienić wystrój domu/mieszkania. Gdy chcę zaakcentować zmianę pory roku (o świętach już nie mówiąc) zazwyczaj robię to przy pomocy zasłon, obrusów, narzut i oczywiście poszewek. Nie ma nic prostszego…

Tym razem jesienna odsłona. Część poszewek już uszyłam. Reszta jeszcze przede mną. Materiał już jest. Trzeba tylko czas wygospodarować. 




niedziela, 20 października 2019

Teatr #3


Na początku października miałam wspaniałą okazję, by pojechać do Teatru Muzycznego w Łodzi na cudowny musical „Miss Saigon”. Mimo tego, że historia głównej bohaterki jest smutna… Mimo tego, że tu nie ma szczęśliwego zakończenia… To jest historia ciekawa i przejmująca. A we mnie do końca tliła się nadzieja…

„Miss Saigon” opowiada nie tylko o nieszczęśliwej miłości Kim i Chris’a. Jest to też historia o wojnie w Wietnamie, o poszukiwaniu namiastki normalności w wojennej zawierusze, o nagłej ucieczce armii amerykańskiej, o losach nieślubnych dzieci amerykańskich żołnierzy urodzonych przez Wietnamki, o dyskryminacji, o trudnych wyborach, o poświęceniu matki, której jedynym celem jest szczęście jej dziecka…

Ale ten musical to także rewelacyjna choreografia i scenografia. Po takich spektaklach zawsze jestem pod wrażeniem, że na jednej scenie można wykreować tyle tak bardzo odmiennych światów i przenosić do nich widzów. 

Zdecydowanie polecam!

Jeżeli chodzi o moją kreację to tym razem postawiłam na jasne kolory.






piątek, 18 października 2019

Birdwatching #1


Autor R. Kurowski


Jakiś czas temu czytałam ciekawy zbiór esejów Stanisława Łubieńskiego, które zebrał w publikacji „Dwanaście srok za ogon”. Pisałam o nich tutaj.

To zbiór zabawnych przygód pewnego ptasiarza (w tym przypadku ptasiarzem jest sam autor). Kim jest ptasiarz? Otóż ptasiarz to osoba, która hobbystycznie podgląda ptaki. Mimo tego, że ptaszenie kojarzy się wyłącznie z hobby, a nie z zawodową ornitologią nie znaczy to, że taki delikwent nie posiada szerokiej, specjalistycznej wiedzy. Ba!

Dlaczego o tym piszę? Temat jest mi dość bliski, a to dlatego, że ptasiarzem (choć coraz bardziej profesjonalnym) jest i mój mąż. I muszę przyznać, że czytając publikację Łubieńskiego nie do końca byłam zadowolona. Zabrakło mi rozdziału poświęconego żonom/dziewczynom/partnerkom ptasiarzy. Ja, jako taka właśnie żona, domagam się wręcz wzmianki o nas. Ktoś pomyśli sobie: cóż za buta! Chciałabym wytłumaczyć się trochę.

Dlaczego? Ano dlatego, że czasem żona ptasiarza włóczy się za mężem ptasiarzem godzinami, bo przecież fajnie razem spędzać czas. Nie powiem, że jest to takie złe. Samo włóczenie się jest ok. Organizm dotleniony, umysł wyciszony, spacer zaliczony, obcowanie z przyrodą odhaczone. Wszystko super! Tylko jest jedno „ale”. Ale czy musimy stać godzinami w jednym miejscu obserwując masę takich samych ptaków? Ile można patrzyć się na jednego ptaka! Ja mogę spojrzeć na ptaka, jak się uda to zrobić mu zdjęcie i iść dalej. A mąż rozstawia lunetę, przygotowuje aparat i czeka… Czeka na idealne ujęcie. Ale to nie wszystko. Jak nie ma wiatru to super przecież nakręcić film z ptakiem i taka żona (czyli ja) ma zakaz odzywania się, żeby nie nagrały się żadne rozmowy.

Inna sprawa, gdy w terenie ptasiarz spotyka innego ptasiarza. I gdy panowie są z żonami. Zawsze bacznie obserwuję tę żonę, bo może ona też jest ptasiarzem. Więc im razem jest dobrze, ale ja nie bardzo mam o czym z nią rozmawiać. Rozróżniam jedynie podstawowe gatunki, choć nie powiem, znam ich coraz więcej. Co innego, gdy ta żona nie jest ptasiarzem. No to wtedy możemy wymienić się doświadczeniem nie obawiając się braku zrozumienia. Jeszcze inaczej, gdy w terenie spotykamy innego ptasiarza, tym razem bez żony. Panowie po tym, jak wymienią się informacjami co gdzie przyleciało i gdzie warto pójść idą dalej, każdy w swoją stronę. Może być też inaczej. Mogą wpaść na pomysł, że trochę poptaszą razem. Co ja robię w takiej sytuacji? Od razu wyjawiam prawdę o sobie. Ja na ptakach się nie znam! Ja idę za mężem! Są takie żony, które na ptakach też nie bardzo się znają, ale nie ujawniają się ze swoją niewiedzą. Na szyi takich żon majta się lornetka, przez którą od czasu do czasu zerkną. Ja lornetki nie noszę. Nie staram się sprawiać odpowiedniego wrażenia. Z miłości do męża czasem zdarza mi się ponosić jego lornetkę, gdy on w tym czasie walczy z lunetą i aparatem, a ręce ma tylko dwie. Wiadomo.

W książce autor wyjaśnia różnicę między birdwatcherem i twitcherem. Jeden i drugi podgląda ptaki, ale ten pierwszy potrafi godzinami stać w polu i bardzo skrupulatnie obserwować (to mój mąż), ten drugi nie dba o kilkugodzinne obcowanie z jednym gatunkiem ptaka tylko idzie na ilość spotkanych gatunków. Ten drugi szybciej się przemieszcza.

Uczestniczenie w ptasich wyprawach to jedno. Drugie to czekanie, aż mąż powróci z samotnych wędrówek. Przecież nie zawsze musimy iść razem. On na łąkach teren przeczesuje, a ja mam czas dla siebie i własnych przyjemności. Albo obiad gotuję, bo mąż wróci pewnie głodny jak wilk (ależ ja kocham tego swojego męża!). Tylko, żeby on tak bardzo się nie spóźniał! Niestety ptasiarze mają to do siebie, że jak trafią na jakieś ciekawe okazy to zupełnie tracą poczucie czasu. Zwykły świat po prostu dla nich znika. Jest tylko gęś egipska albo mewa blada i on.

W tym miejscu warto odwołać się do książki, bo autor, który wiele kwestii w tych sprawach zna z autopsji, wie o czym pisze. A pisze o syndromie BCD (Birding Compulsive Disorder). Owy syndrom zdefiniował wcześniej niejaki Peter Cashwell, ale Łubieński rewelacyjnie wyjaśnia o co chodzi, dlatego warto go zacytować:

"Wymyślona przez niego jednostka chorobowa to typowe dla ornitologów skupienie całej uwagi na ptakach. Syndrom odpowiada za gwałtowne hamowanie bez oglądania się w lusterka na ruchliwej drodze, kiedy na poboczu mignie coś ciekawego. To on sprawia, że ptasiarz w środku dyskusji ucisza wszystkich syknięciem i unosi palec w kierunku, z którego dobiega interesujący dźwięk."

Ale …. Kiedy widzę ten błysk w oku męża mego, gdy zdaje mi relacje z terenu i pokazuje zdjęcia. Kiedy słyszę tę radość w jego głosie, gdy opowiada w jakich okolicznościach pstryknął zdjęcie życia to wybaczam mu wszystkie spóźnienia, nocne włóczęgi i kilkugodzinne postoje w jednym miejscu. Mam tylko jedno życzenie. Panowie ptasiarze, doceniajcie swoje żony!

Piszę o tym wszystkim trochę humorystycznie, ale prawda jest taka, że warto nie tylko swoje pasje rozwijać, ale i wspierać bliskie nam osoby, gdy one taką pasję mają. Albo gdy dopiero jej poszukują.

Na koniec kilka zdjęć z naprawdę pokaźnych zbiorów mojego męża.



Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski

Autor R. Kurowski


wtorek, 15 października 2019

Kulinarnie #3



Knedle w takiej wersji jadłam w jednej z górskich miejscowości na Słowacji. Postanowiłam choć odrobinę powrócić do smaku wakacyjnej przygody.

Składniki:

1,5 kg ziemniaków
2 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
śliwki
śmietanka
mak

Mielę ugotowane wcześniej ziemniaki. Dodaję mąkę pszenną oraz ziemniaczaną i wyrabiam ciasto. Ciasto rozwałkowuję i kroję na kawałki, które rozpłaszczam na dłoni. Posypuję mąką ziemniaczaną, kładę wydrylowaną śliwkę i formuję kulkę. Gotuję partiami w osolonej wodzie ok. 3 minut od wypłynięcia.

Knedle serwuję ze śmietanką oraz uprażonym makiem.

Smacznego :)


niedziela, 13 października 2019

Kaliningrad

W Rosji bywam co jakiś czas. Najczęściej była to Moskwa, choć zdarzały się i dalsze rejony. Ale jest jeszcze Kaliningrad... Długo przeze mnie zapominany. Odwiedziłam Kaliningrad w ostatnim tygodniu sierpnia i właśnie zdjęciami z tego wypadu chciałabym się z Wami podzielić.

Teraz, gdy na wjazd do Kaliningradu potrzebujemy tylko wizy elektronicznej, którą można szybko i bezpłatnie otrzymać ta przeszkoda w zwiedzaniu została usunięta. Co prawda ja jeszcze miałam w paszporcie wbitą wizę tradycyjną, ale przy następnej wizycie będę już występować o wizę elektroniczną. 

Na granicy trzeba oczywiście swoje odczekać i to zawsze jest loteria jak długo potrwa odprawa przy przekraczaniu granicy samochodem, ale chyba już się do tego przyzwyczaiłam :)

Jeśli jesteście ciekawi fotorelacji z Moskwy możecie zajrzeć tutajtutajtutaj