Nie bez przyczyny w poprzednim poście nawiązałam do morza. Dzisiejszym motywem przewodnim są morza i oceany. Lubię książki, które o ten motyw zahaczają, albo gdy podróże morskie czy oceaniczne są motywem głównym. Lubię zarówno książki o wielkich odkryciach, jak i powieści, których akcja toczy się na statku. Poniżej kilka czytelniczych propozycji. Chętnie poznam też Wasze sugestie :)
Jorge Diaz i Wszystkie marzenia świata
Titanic, Lusitania, Principe de Asturias. To trzy najnowocześniejsze i najbardziej luksusowe transatlantyki, które miały kursować między dwoma kontynentami, Europą i Ameryką. To trzy transatlantyki, które zatonęły. A wraz z nimi tylu ludzi…
W nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku Titanic zderzył się z górą lodową. To był jego pierwszy rejs, którego nie zdołał ukończyć.
7 maja 1915 roku Lusitania została storpedowana przez niemiecki okręt podwodny. To był szok, że niemiecka marynarka wojenna zatopiła statek osobowy. Przecież na statku byli wyłącznie cywile.
W nocy z 4 na 5 marca 1916 roku niemal u kresu podróży Principe de Asturias…
Dla jednych to miała być pierwsza podróż, dla innych ostatnia. Na pokład każdy zabierał ze sobą swoje marzenia i nadzieję na lepsze życie w lepszym świecie, ale też swój niepokój, swoje zmartwienia i problemy. Jedni chcieli, aby podróż trwała w nieskończoność, ponieważ tylko na pokładzie Principe de Asturias mogli poczuć się prawdziwie wolni i szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Inni wręcz przeciwnie. Chcieli jak najszybciej dobić do brzegu, aby w końcu móc zacząć realizować swoje plany. Dla jednych była to podróż w jedną stronę, inni chcieli szczęśliwie wrócić do Hiszpanii. Ale przeznaczenie, które najpierw zawiodło ich na ten bajeczny transatlantyk wcale nie zważało na ich plany. Ten rejs miał się zakończyć zupełnie inaczej.
Jorge Diaz, zanim umiejscowił swoich bohaterów na statku, szczegółowo i skrupulatnie przedstawił czytelnikowi ich historie i cel ich podróży. I nie chodzi jedynie o miejsce, do którego mieli przypłynąć. Każdy miał swoje zadanie do wypełnienia, z tym, że jedni sami je sobie narzucili, inni zostali do tego zmuszeni.
Na statku znalazły się cztery osobliwe pary.
Olśniewająca kuplecistka Raquel i markiz Eduardo Sagarmin. Owładnięci wielką miłością i wielką namiętnością. Tak bardzo sobą zafascynowani. Markiz absolutnie nic nie robi sobie z tego, że panna Raquel nie jest dla niego odpowiednią partią i że w domu zostawił żonę. To ona będzie jego oficjalną towarzyszką podczas tego rejsu, a może i w późniejszym życiu. To z nią chce tańczyć, rozmawiać, bawić się i najzwyczajniej w świecie spędzać czas. Raquel nie jest głupia. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej reputacja jest mocno nadszarpnięta. Gdyby kilka lat temu inaczej pokierowała swoim życiem, może teraz miałaby większe szanse na lepszą przyszłość. Na przyszłość, o której zawsze marzyła i o którą starała się walczyć.
Nieprzejednany dziennikarz Gaspar Medina i jego świeżo poślubiona małżonka, Mercedes. Ten rejs był dla nich szansą na rozpoczęcie wspólnego życia w nowych i bardziej sprzyjających ku temu warunkach. Wsiadając na pokład Principe de Asturias zostawiali za sobą wszystkie problemy. Pogróżki, które Gaspar notorycznie otrzymywał wskutek pisania prawdy w swoich felietonach i odprawiony przez Mercedes narzeczony, którego nie kochała, a narzeczeństwo z nim było jedynie wygodnym dla wszystkich układem. Całe szczęście drogi Gaspara i Mercedes w porę się zeszły.
Sara i Max. Żydówka pochodząca z małej ukraińskiej wioski, gdzie po stracie męża nie miała już żadnej przyszłości. Gdy w jej domu pojawiła się szadchan z propozycją wyjścia za mąż za Maxa, Sara wahała się tylko przez chwilę. Chociaż wiedziała, jaka przyszłość czeka ją w Argentynie, zgodziła się. Gdy wszystkie formalności zostały już wypełnione wyruszyła za swoim mężem. Nie zważała na to, że docelowo ma trafić do argentyńskiego domu publicznego. Za wszelką cenę chciała wyrwać się ze sztetla. To niemożliwe, że Max się w niej nie zakocha. A wtedy ona będzie jego prawdziwą żoną. Będzie się troszczyć o niego i o ich wspólne dzieci, które urodzą się już w Argentynie i które nie będą znały bólu pustego żołądka i dotkliwego mrozu przenikającego ciało. Musi tylko rozkochać w sobie Maxa… To nic, że pracuje dla złych ludzi. On nie jest zły. Tak Sara oszukiwała się do samego końca. Absolutnie nie dopuszczała do siebie myśli, że jej zaaranżowane małżeństwo z Maxem miało tylko pomóc mu przewieźć ją do Argentyny. Takie otrzymał zadanie od swojego szefa, który zajmował dość wysoką pozycję w świecie przestępczym Buenos Aires.
Gabriela i Giulio. To para, której najbardziej kibicowałam. Majorkanka i Włoch. Młodziutka Gabriela zostaje wydana za mąż za o wiele starszego milionera, który przed laty opuścił wyspę i udał się do Argentyny w poszukiwaniu lepszego życia. Dzięki swojej ciężkiej pracy i wpojonym w domu rodzinnym wartościom osiągnął sukces. Teraz nadszedł czas, aby pomyśleć o żonie i o potomstwie. Potrzebna mu młoda żona, która da mu dzieci i która przekaże im język i kulturę jego ojczyzny. Nie pozostało mu nic innego, jak właśnie na Majorce poszukać towarzyszki życia. Wydawać by się mogło, że Gabrielę spotkało wielkie szczęście. Ona, córka skromnego rybaka, ma szansę na luksusowe życie. Czego chcieć więcej? A to, że nie kocha swojego męża? Przecież nie o miłość tu chodzi. Zresztą jak może go kochać, skoro nawet go nie zna, a podczas ceremonii ślubu w jego imieniu występował jego ojciec. Wszystko ułoży się, kiedy dołączy do niego w Argentynie. Szkoda tylko, że Gabriela widzi wszystko zupełnie inaczej. Dla niej to jest tragedia. Przecież jej serce i ciało należy do Enriq’a… Tymczasem Giulio przeżywa swój dramat. To, że został wcielony do armii i wysłany na front pewnego dnia przestało się liczyć. Pewnego dnia do okopów, w których musiał tkwić i walczyć wbrew swojej woli przychodzi list. List, który na zawsze odmieni jego życie. Jak to możliwe? Musi dostać się do swojej rodzinnego miasteczka. To nic, że będzie to jednoznaczne z dezercją. Tym będzie martwił się później. Póki co musi spojrzeć w oczy Francesci i zadać jej jedno pytanie: dlaczego? Ani Gabriela, ani Giulio nie wiedzieli wtedy, że za kilka miesięcy ich losy się połączą, a katastrofa statku, którym będą podążać do Ameryki Południowej będzie początkiem ich szczęścia.
Nie tylko dla nich zatonięcie statku okazało się szansą na lepsze życie. Wiem, to brzmi tak bardzo paradoksalnie, ale gdyby nie ta tragedia ich życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. I z całą pewnością to nie byłoby życie pełne uśmiechu, radości i miłości.
W książce pojawia się cała plejada bardziej i mniej ważnych bohaterów. Ale przede wszystkim pojawiają się wszystkie marzenia świata i wszystkie problemy świata. Marzenia o miłości i szczęściu. Marzenia o spokoju i bezpieczeństwie. Nawet, jeżeli Europa pogrążona jest w wojennym chaosie. Nawet, jeżeli Ameryka Południowa jest trzymana w szponach mafii. Ludzie uciekają przed śmiercią, biedą, głodem. Nie wiedzą co ich czeka w nowym miejscu, ale wiedzą na pewno, że muszą podjąć to ryzyko. I całe szczęście dla nich funkcjonuje dość dobrze zorganizowana siatka ludzi, którzy pomogą im dotrzeć do Nowego Świata. Autor nie pozostawia czytelnika z niedopowiedzeniami. Wprost przeciwnie. Bardzo dosadnie przelewa na papier swoje myśli przez co historie przez niego przedstawione są bardzo wiarygodne. Co nie oznacza, że fakty przesłaniają emocje. Tych nie brakuje. Cała powieść jest nimi przesiąknięta.
Kapitan Lotina i właściciel Kompanii Żeglugowej Pinillos musieli podjąć ważną decyzję. Możliwości nie mieli zbyt wielu, a każda z nich niosła wielkie ryzyko i żadna z nich nie była do końca dobra. Tak bardzo chcieli uniknąć losu Lusitanii, a spotkał ich los Titanica.
Henning Mankell i Głębia
Lars Tobiasson-Svartman to młody człowiek, do którego los często się uśmiechał. Pomimo traumy z dzieciństwa jego dorosłe życie ułożyło się bardzo pomyślnie. Był zdolnym inżynierem marynarki wojennej i jego praca zawodowa była zarazem jego wielką pasją. Otóż Lars zajmował się pomiarami dna Bałtyku. Określanie odległości stało się wręcz jego obsesją, ale nie to było niepokojące.
Lars wraz ze swoją żoną, Kristiną, prowadzili życie na dość wysokim poziomie. Wynikało to z tego, że Kristina pochodziła z zamożnej i szanowanej rodziny. Cieszyli się pięknym i przestronnym mieszkaniem. Nie musieli martwić się o pieniądze, ponieważ Kristina zawsze mogła liczyć na swego ojca, a i Lars potrafił zadbać o finanse. Nie było między nimi wielkiej namiętności. Ba, można powiedzieć, że takie pojęcie było Kristinie zupełnie obce. Czy była to kwestia wychowania i konwenansów czy raczej kwestia charakteru? Byli małżeństwem zgodnym, kochali się, a jednocześnie byli dla siebie tak bardzo obcy. Czy przyczyny tego stanu rzeczy należy upatrywać w tym, że Lars bardzo często i na bardzo długo wysyłany był w morze z tajnymi misjami?
I podczas jednej takiej tajnej misji Lars zupełnie przypadkowo odkrył pewną wyspę. A na tej wyspie pewną kobietę. Była nią Sara Fredrika. Co takiego miała w sobie, że owładnęła serce i umysł Lars’a? Od tej pory jego obsesją nie było już określanie odległości i poszukiwanie głębi bez dna. Od tej pory jego obsesją była Sara Fredrika. Nieoczytana półdzikuska, której daleko było do eterycznej i zadbanej Kristiny. A Sara obsesyjnie myślała tylko o jednym – uciec z wyspy. Początkowo swoje nadzieje pokładała w pięknym oficerze, który zawsze do niej wracał…
Książka to rewelacyjnie napisana historia pewnego człowieka, który ciągle poszukiwał głębi. I tej dosłownej, i tej metaforycznej. Tę dosłowną próbował odnaleźć na dnie wód bałtyckich, tę metaforyczną – w sobie. Poszukiwania doprowadziły go do punktu, który nie napawa optymizmem. Otóż okazało się, że Lars zdolny jest do wielu przeraźliwych rzeczy. Nawet do zabójstwa. Są sytuacje, w których nie cofnie się przed niczym. Czasem zadziwia nawet sam siebie. A innych?
Okazuje się, że nie wszyscy nabierali się na jego dobre maniery, elokwencję i inteligencję. Były osoby, które w jego oczach widziały to, co złe i ich pierwsze wrażenie nie było mylne. Wiedzieli, że przed nimi stoi zły człowiek. Może nie do końca potrafili wytłumaczyć, co z nim jest nie tak, ale wiedzieli na pewno, że jest w nim coś nieprzychylnego i nienawistnego. To człowiek, któremu nie można ufać. To człowiek skrywający w sobie jakieś mroczne tajemnice. Nawet Sara Fredrika intuicyjnie wyczuła w nim fałsz, obłudę i … Nawet strach przed nim czuła, gdy uświadomiła sobie, do jakich rzeczy jest zdolny.
Przez swoją obsesję i kłamstwa zapętlił się w nieprawdopodobnie trudną sytuację, z której nie było dobrego wyjścia. Ogromnie skrzywdził dwie osoby, z tym że dla Sary był to bodziec do lepszego życia, dla Kristiny …. Jej całe życie legło w gruzach, z których nie potrafiła się podnieść.
Do tego wszystkiego Mankell swoją powieść umieścił w bardzo konkretnych ramach czasowych – początek I wojny światowej. Misja, którą otrzymał Lars związana była z weryfikacją głębokości dna Bałtyku na konkretnych trasach. Dodatkowo jego praca polegała na tym, aby wytyczyć nowe szlaki dla statków, głównie wojennych. Przecież Europa stoi u progu wielkiego konfliktu zbrojnego. Szwecja póki jest neutralna, ale czy taką pozostanie do końca wojny? A wojna zapowiada się długa. Długa i straszna.
Hampton Sides i W królestwie lodu. Tragiczna wyprawa polarna USS Jeannette
Odkrywać świat. Być pionierem w wytyczaniu szlaków prowadzących do nieznanych dotąd ziem. Weryfikować dotychczasową wiedzę naukową. Wyryć na zawsze swoje nazwisko w historii świata.
Odwaga, podniecenie, wiara w dokonanie rzeczy niemożliwych, ekscytacja, entuzjazm i fascynacja tym, co nieznane.
Myślę, że to dość trafne określenia na temat załogi okrętu marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, która w 1879 roku wypłynęła z portu w San Francisco i wyruszyła na podbój Bieguna Północnego.
Czy ta ekspedycja miała szansę na sukces czy raczej z góry była skazana na porażkę? Wydawać by się mogło, że raczej to pierwsze. Wyprawa była świetnie przygotowana pod wszelkimi względami. Okręt porządny po gruntownym remoncie. Świetnie wyposażony, komfortowy i przystosowany do żeglugi w utrudnionych warunkach. Załoga nie byle jaka, bo oficerowie marynarki, naukowcy, specjaliści i marynarze z przeogromnym bagażem doświadczeń. Wszystko przemyślane. Dlaczego więc się nie udało?
Zdawało się, że mieli wszystko co potrzebne do osiągnięcia celu. A jednak … To nie mogło się udać. Wszystkie założenia opierały się na błędnych informacjach. Gdy już było za późno przekonali się, że mapy wykonane przez słynnego geografa i kartografa, Augusta Heinricha Petermann’a są pełne błędów. Tym samym legła w gruzach forsowana przez niego teoria Otwartego Morza Polarnego, który jest basenem polarnym wypełnionym ciepłą wodą. Nie było też żadnego ciepłego prądu, który miał pomóc im przeprawić się przez lodowy pierścień, aby wpłynąć na ciepłe wody. Zamiast tego dość szybko zostali uwięzieni przez lód, który dwa lata trzymał ich w swoim uścisku. Początkowo byli jeszcze pełni wiary, że trzeba to przetrzymać, a na pewno osiągną swój cel. Póki co cieszyli się, że przygoda trwa. Naukowcy zbierali próbki, oficerowie pisali swoje dzienniki, reszta załogi dbała o swoją Jeanette i uzupełniała spiżarnię. I przygoda trwała dopóty, dopóki nie zabrakło im jedzenia i dopóki mieli w miarę bezpieczny dach nad głową. Ale przyszedł dzień, w którym musieli podjąć decyzję o odwrocie. Wiedzieli już, że nie dadzą rady. Teraz liczyło się tylko to, aby wszyscy dotarli bezpiecznie na ląd. Czekał ich długi marsz po zdradliwym lodzie. A gdy dotarli na ląd …
Najbliższym lądem była Syberia. Surowa zima nie ułatwiała zadania dotarcia do najbliższych osad zamieszkałych przez ludzi, od których mogliby oczekiwać pomocy i wsparcia. W tej kwestii twierdzenia Petermann’a znowu wzięły w łeb. Wyczerpani, wymarznięci, głodni, błąkali się po nieprzyjaznej ziemi. Wcześniej rozdzielili się na trzy grupy. W mniejszych grupach mieli większe szanse i nadzieję…
Nadzieję na to, że jeżeli któraś grupa zdoła trafić do ludzi i podnieść alarm z pewnością ruszy pozostałym z pomocą. Zaczęła się walka o każdy dzień. W dodatku musieli zadbać o to, aby w jakiś sposób przechować i zabezpieczyć ich naukowe dokonania z ekspedycji. Aby ich cierpienia, a może i życie nie poszło na marne… Później to już była walka o każdy krok i o każdą minutę. Moment, w którym George Melville znalazł grupę kapitana De Long’a, ich śmiałego i pełnego empatii dowódcy, zdał sobie sprawę jaki dramat tu się rozegrał. To było zbyt wiele nawet dla niego. Czytałam i nie mogłam się opanować. Cały czas bezgłośnie powtarzałam sobie: rety… dlaczego im się nie udało…
Książka jest rewelacyjnie napisana. Nie jest to typowy reportaż, a powieść historyczna oparta na licznie i rzetelnie zebranych materiałach. Ale jest to też książka pełna wrażliwości. Autor nie tylko przekazuje przebieg tak dramatycznie zakończonej wyprawy. Pokazuje przede wszystkim człowieka i w taki sposób odtwarzał ich historię, że nad faktami górują emocje. Świetnym pomysłem było cytowanie fragmentów dzienników i dowódcy (De Long) i inżyniera mechanika (Melville). Całości dopełniały także listy żony De Long’a pisane do nikąd i pozostające bez odpowiedzi.
Ciekawa historia skłaniająca do refleksji i uświadamiająca trudy ponoszone w imię nauki i poszerzania horyzontów. Nie mogę również pozbyć się natrętnej myśli, że gdyby wypłynęli trochę później może mieliby szansę. Zmodyfikowaliby swój plan i być może ich polarna przygoda nie zakończyła się tak tragicznie.
Apsley Cherry-Garrard i Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy
"Na krańcu świata" to odtworzona, tym razem na kartach powieści, wyprawa na biegun południowy, w której uczestniczył właśnie Apsley Cherry-Garrard. Kim był? Sam mówił o sobie, że jest podróżnikiem i pisarzem. Jak znalazł się na liście uczestników ekspedycji pod kierownictwem kapitana Roberta Scott’a? Sam mówił wprost, że to uczestnictwo dosłownie sobie wykupił. Był jednym z najmłodszych i absolutnie najmniej doświadczonym uczestnikiem tej wyprawy. Nie miał sprecyzowanego zadania, choć oficjalnie był asystentem zoologa. Życie pokazało, że w rzeczywistości jego zadanie było zupełnie inne. Miał upamiętnić wyprawę kapitana Scotta. I to zadanie wykonał celująco.
Nie tylko wiernie odtworzył warunki, w jakich spędzili długie i trudne trzy lata (tyle trwała ekspedycja), ale też opisał prace naukowo-badawcze przeprowadzane przez pozostałych członków wyprawy. W książce możemy znaleźć również szczegółowe informacje dotyczące zaopatrzenia takiej wyprawy. Co i w jakich ilościach składało się na ich pożywienie. Jakie rozwiązania sprawdziły się w praktyce. Co było błędem. Jak ich organizmy reagowały na niezwykle trudne warunki panujące na Antarktydzie. Jak wyglądał ich dzień pracy. Ile kilometrów dziennie byli w stanie przejść. Z jakimi przeciwnościami się borykali. Co było dla nich największym zagrożeniem. Jakie wrażenia wywarła na nich kraina wiecznego lodu, srogiego klimatu, wielotygodniowych ciemności. I wszędzie ta bezkresna biel… By na końcu złożyć hołd ludziom, których szanował, z którymi przeżył największą przygodę swojego życia, którzy nie wrócili tak jak on szczęśliwie do domu.
Relacja Apsleya Cherry’ego-Garrarda skupia się nie tylko na tej konkretnej wyprawie, w której uczestniczył, ale uświadamia czytelnikom, że to był końcowy etap poprzedzony licznymi wyprawami pomocniczymi. To był cały długoletni proces, który oprócz walorów naukowych miał zostać zwieńczony niebywałym sukcesem – zdobyciem bieguna południowego. I ten cel został poniekąd osiągnięty. Kapitan Scott z wybranymi członkami załogi dotarł na biegun południowy 17 stycznia 1912 roku. Ale nie byli pierwsi, tylko drudzy. Ubiegł ich Roald Amundsen. Norweg był szybszy zaledwie o cztery tygodnie.
Ta wyprawa skończyła się tragicznie. Grupa, która zdobyła biegun straciła życie w dramatycznych okolicznościach. Najbardziej wstrząsający jest fakt, że tak niewiele zabrakło im do dotarcia do Składu Jednej Tony. Być może wtedy by ocaleli…
"Na krańcu świata" to nie tylko wspomnienia Apsleya Cherry’ego-Garrarda. To także kompilacja dzienników i innych członków ekspedycji. Myślę, że to świetny zabieg pozwalający spojrzeć na tę historyczną wyprawę z kilku perspektyw.
Dla mnie to była rewelacyjna podróż czytelnicza. Plastyczne opisy pięknej, a zarazem okrutnej przyrody. Bezradność człowieka wobec potęgi natury, a zarazem ta ludzka ciekawość i siła, aby odkrywać świat nie bacząc na niebezpieczeństwo. Hart ducha polarników i dążenie do celu do samego końca. Bilans podejmowanych decyzji, aby kolejne ekspedycje mogły czerpać wiedzę z doświadczenia swoich poprzedników. Gdzieś zupełnie na końcu ludzka rywalizacja. Nie wierzę, że Anglicy nie byli rozczarowani, gdy dotarło do nich, że na biegunie pojawili się nie pierwsi, drudzy.
Do tego wszystkiego wkrada się i filozofia. Dopiero w ekstremalnych warunkach do człowieka dociera, co jest istotne nie tylko w sferze duchowej i intelektualnej, ale także w sferze materialnej. Czasem otaczamy się wieloma zbędnymi rzeczami, których nawet nie potrzebujemy...
Stephen R. Brown i Amundsen. Ostatni wiking.
Publikacja Stephen’a Brown’a to nie tylko biografia słynnego odkrywcy. To coś więcej. To pełna emocji książka przygodowo-podróżnicza. Brown w bardzo ciekawy sposób opisał najważniejsze osiągnięcia Roalda Amundsena, ale nie tylko. Nie pominął i mniej pochlebnych wątków z jego życia mimo tego, że nie kryje swojej fascynacji Amundsenem, przez co książka do obiektywnych nie należy. Ale myślę, że można mu to wybaczyć. Tak samo jak Amundsenowi i jego przewinienia.
Roald Amundsen jest bez wątpienia człowiekiem legendą. Podróżnik i odkrywca. Polarnik. Pionier lotnictwa. Awanturnik. Bankrut. Celebryta. Takie określenia bardzo często przewijają się w prezentowanej przeze mnie dziś publikacji i w wielu artykułach poświęconych postaci Amundsena. I to wszystko prawda, ale ja chciałabym podkreślić jeszcze dwa ważne aspekty, których mi zabrakło. Amundsen to etnolog. Amundsen to człowiek, który potrafił uczyć się od innych, ale też potrafi uczyć się na błędach, czy to swoich czy to cudzych.
Amundsen to niepokorna dusza. To człowiek, który marzył o wielkich wyprawach i te marzenia realizował. Całe swoje życie podporządkował swoim marzeniom. Hartował swój charakter, ale i ciało, aby być gotowym do działania, gdy nadejdzie właściwa chwila. Mimo wielu przeciwności nie poddawał się. Był bankrutem, a mimo to organizował niewyobrażalnie kosztowne przedsięwzięcia. Biegał od jednych drzwi do drugich, aby pozyskać fundusze dla swoich wypraw. Mocno wierzył w swój sukces i wiedział, że gdy tylko uda mu się zaskoczyć świat, wszystko jakoś się ułoży.
A świat zaskakiwał niejednokrotnie. Jako pierwszy człowiek przepłynął Przejście Północno-Zachodnie, jako pierwszy człowiek opłynął cały Ocean Arktyczny, jako pierwszy człowiek zdobył Biegun Południowy, później zdobył Biegun Północny. A gdy wszystko zostało zdobyte i odkryte, gdy potrzebował kolejnego powodu, aby zaskoczyć świat wpadł na szalony pomysł, aby spenetrować obszar Bieguna Północnego z lotu ptaka. I ten plan udało mu się zrealizować, choć nie do końca na własnych warunkach.
W czym tkwił fenomen Amundsena? Co sprawiało, że zawsze prędzej czy później osiągał swój cel? Sam mówił o tym, że sukces gwarantuje perfekcyjne przygotowanie wyprawy w najdrobniejszych szczegółach. Bo później te szczegóły mogą zdecydować nie tylko o sukcesie czy porażce, ale o życiu i śmierci członków ekspedycji. Wyruszając w każdą wyprawę Amundsen odpowiedzialny był przecież nie tylko za swoje życie, ale za życie całej załogi. A wyprawy trwały po kilka lat i w skrajnie ciężkich warunkach.
Wspominałam wcześniej, że Amundsen był etnografem. Tak, był amatorem w tej dziedzinie, jak i w wielu innych, ale potrafił czerpać garściami z doświadczenia Inuitów, którzy od pokoleń żyli w surowych warunkach północy. Któż jak nie oni byli lepiej przygotowani do życia w skrajnie trudnych warunkach? Dzięki tej wiedzy Amundsen był świetnie przygotowany do zdobycia Bieguna Południowego. Owszem ukrył fakt wyprawy na Biegun Południowy przed wszystkimi. Miał ku temu swoje powody. Fakt, że chcąc nie chcąc ścigał się ze Scottem. Ten pojedynek wygrał Amundsen, choć nie było mu dane w pełni świętować swojego sukcesu. Wyprawa Scotta skończyła się tragicznie, a Wielka Brytania wręcz oskarżycielsko wypowiadała się pod adresem Amundsena… Już na zawsze te dwie wyprawy będą połączone ze sobą i już zawsze będą porównywane…
Jakim człowiekiem był Amundsen? Dla członków ekspedycji potrafił być szorstki. Był też apodyktyczny, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dowodzić wyprawą może tylko jeden człowiek. Inaczej wkradnie się chaos i niepotrzebne konflikty. A dla zwycięstwa potrzebna jest jedność i rzetelnie wypełnianie powierzonych obowiązków. Bo wszystko ma znaczenie. Amundsen był świetnym psychologiem. Podejrzewam, że inaczej nie mógłby być tak skutecznym dowódcą. I mimo tego, że przez wielu był wręcz znienawidzony to miał w życiu szczęście do ludzi.
Publikacja Stephen’a Brown’a to nie tylko przybliżenie sylwetki ostatniego z wikingów. Autor świetnie nakreślił tło historyczne. Czasy sukcesów Amundsena to czasy, gdy Norwegia zdobyła niepodległość. Ale to też czasy I Wojny Światowej i początki narodzin faszyzmu w Europie.
Niewątpliwe Roald Amundsen to człowiek o bardzo bogatym życiorysie i o bardzo bogatej osobowości. To człowiek o silnym charakterze. To człowiek, który nie poprzestawał na marzeniach, ale je spełniał. To człowiek, który potrafił przewidywać konsekwencje działań i podejmowanych decyzji. To człowiek, który nigdy nie rezygnował z obranego celu i zawsze wierzył w to, że znajdzie wyjście z każdej sytuacji.
Karol Olgierd Borchardt i Znaczy Kapitan
Ahoj przygodo! Właśnie taki początek mojej wypowiedzi o niniejszej książce jest jak najbardziej adekwatny. Bo lata spędzone na morzach i oceanach to niekończąca się przygoda. To możliwość poznawania dalekiego i egzotycznego świata. To możliwość ciekawych spotkań. Ale to też ciężka praca. A gdy do tego kapitan jest człowiekiem wymagającym i żadnego dyletanctwa czy też fuszerki nie toleruje można powiedzieć, że to była prawdziwa szkoła i życia, i charakteru. Znaczy, wszystko musiało być w porządku i wszyscy musieli być w porządku…
Karol Olgierd Borchardt, będąc małym chłopcem, marzył o tym, aby zostać Indianinem. Z oczywistych względów to marzenie nie zostało spełnione. Ale udało mu się spełnić inne marzenie. Został marynarzem! A i okoliczności akurat ku temu były sprzyjające. Aby zrealizować swój plan wcale nie musiał opuszczać Polski i wyjeżdżać na nauki do Francji (początkowo i taka ewentualność była brana pod uwagę). Wystarczyło udać się do Tczewa, w którym akurat została otwarta Szkoła Morska. To pierwsza państwowa szkoła morska w Polsce. W Polsce, która dopiero co odzyskała niepodległość! To tę szkołę ukończył Karol Olgierd Borchardt. To w tej szkole wykładał kapitan Mamert Stankiewicz, któremu tę oto książkę poświęcił autor.
„Znaczy Kapitan” to zbiór opowiadań, w których autor wspomina swoją morską przygodę. Poznajemy go podczas pierwszych szkolnych rejsów na żaglowcach „Lwów” i „Dar Pomorza”. Towarzyszymy mu, gdy pływa na statkach handlowych. Wreszcie jesteśmy świadkami przeróżnych perypetii, które zdarzały się nagminnie na statkach pasażerskich („Polonia” i „Piłsudski”). Tę wyśmienitą i godną pozazdroszczenia przygodę przerwał wybuch II Wojny Światowej. Teraz ich niegdysiejszy luksusowy transatlantyk pasażerski został przerobiony na transportowiec wojenny. Jednak ta przygoda dla kapitana skończyła się niespodziewanie szybko…
„Znaczy Kapitan” to nie tylko opowiadania o życiu podczas rejsów. Życiu przeplatanym rutyną i ciężkimi obowiązkami oraz niezwykłym poczuciem humoru załogi i zabawnymi sytuacjami. To nie tylko opowieść o rejsach romantycznych. To też tułanie się od portu do portu na początku wojny. To także opowieść o początkach polskiej żeglugi. O jej porażkach i sukcesach. A także o sporych problemach. Choćby o tych wynikających z przeogromnych różnic w kadrze dowodzącej, która dotychczas służyła w trzech zupełnie różnych systemach pod trzema obcymi banderami… Ale to przede wszystkim opowieść o ludziach, którzy mniej lub bardziej, ale tworzyli zgrany zespół. A nad wszystkimi i nad wszystkim pieczę sprawował niezastąpiony kapitan Mamert Stankiewicz.
To ciekawa publikacja nie tylko dla wilków morskich. Naprawdę trzeba oddać autorowi, że posiadał dar snucia opowieści przygodowych, a co najbardziej istotne, potrafił przelać je na papier.
Bohdan Kubicki i Morze dalekie, morze bliskie. Pamiętniki ludzi morza.
To zbiór opowiadań ludzi związanych z morzem. Jedni pływali na statkach, inni pracowali w porcie, a jeszcze inni trudnili się rybołówstwem.
Z jakimi problemami stykali się na co dzień? Czy udało im się zrealizować swoje marzenia i plany? Dlaczego swoje życie związali z morzem? Jak wyglądało życie na statku? Jak upływały im długie podróże?
Każde opowiadanie jest pełne emocji. Wszak autorzy mówią o swoim życiu. Każde opowiadanie jest prawdziwe. Wszak to wszystko wydarzyło się naprawdę. Każde opowiadanie jest świadectwem ówczesnych czasów, ówczesnej sytuacji, ówczesnych problemów. A jeden problem powtarzał się niemalże w każdym opowiadaniu. Walka o zamustrowanie. Tak, bezrobocie było plagą i zamustrowanie na dobry statek było światełkiem w tunelu.
Czytając tę publikację uświadomiłam sobie, jak bardzo nie zdawałam sobie sprawy z problemu bezrobocia w dwudziestoleciu międzywojennym. Ludzie ciągnęli na Wybrzeże z różnych stron Polski z nadzieją na dobry zarobek, a tu klops. O zamustrowanie ciężko, a żyć z czegoś trzeba. A jeśli jeszcze ma się rodzinę na utrzymaniu…
Nie do końca zdawałam sobie też sprawę z trudności, z jakimi borykali się pierwsi wykładający w szkołach. Tu akurat mowa o Szkole Morskiej w Tczewie. Inauguracja pierwszego roku szkolnego miała miejsce w grudniu 1920 roku. Niewątpliwie było to wielkie wydarzenie, ale … Nie było podręczników, nie było odpowiednich narzędzi do nauki. Ba! Nie było nawet ustalonej podstawowej terminologii. Co było? Był zapał do nauki (zarówno do jej przekazywania, jak i przyswajania) i była kadra! Kadra dobrze przygotowana, ale kadra niespójna. Bo była to grupa specjalistów z różnych marynarek świata. Nasza marynarka dopiero się tworzyła. A gdy wszystko nabrało rozpędu przyszedł wrzesień 1939 roku, a wraz z nim wojna. A po wojnie… znowu trzeba było zaczynać wszystko od nowa...
Jest jeszcze jeden wątek, który był dla mnie niesamowicie ciekawy. Międzywojenna Gdynia i międzywojenny Gdańsk. Atmosfera tych miast była totalnie odmienna. W skrócie można by powiedzieć tak: polska Gdynia i niemiecki Gdańsk. I niemieckie prowokacje w Gdańsku…
To książka nie tylko o morzu. To książka nie tylko o ludziach morza. Z tej lektury będą zadowoleni nie tylko ci, których interesują tematy marynistyczne, ale także historyczne.