piątek, 26 lutego 2021

Kino #17



"Volver" to film, do którego co jakiś czas wracam. Dlaczego? Dlatego, że gdzieś w mojej głowie zakorzenił się obraz Raimundy (w tej roli cudowna Penelope Cruz).

"Volver" to wspaniałe kino o relacjach między ludźmi. Almodovar pięknie pokazał, że niezrozumienie potrafi generować wieloletnie, niepotrzebne cierpienie. Film opowiada z jednej strony o kobiecie, która doświadczyła przemocy ze strony bliskiej osoby, z drugiej strony o relacjach między matką a córką. 

Po latach okazało się, że matka strasznie cierpiała żyjąc w przekonaniu, że córka jej nie kocha. Młodziutka Raimunda najpierw odeszła z domu rodzinnego i zamieszkała u ciotki, a później uciekła do Madrytu, aby zacząć nowe życie. Nie miała tego komfortu, aby w swojej rodzinnej wiosce, z której wyjechała zostawić wszystko, co złe i rozpocząć zupełnie nowe życie w stolicy. Nie miała czystej karty na start. Już zawsze o ciężkim przeżyciu miała przypominać jej córka, która została poczęta podczas gwałtu. Dopiero po latach w szczerej rozmowie Raimunda wyzna, co tak naprawdę stało się czternaście lat temu w La Manchy i kto jest ojcem jej dziecka. To wyznanie sprawi, że matka (w tej roli Carmen Maura) nareszcie zrozumie zachowanie Raimundy.

"Volver" to także opowieść o trzech pokoleniach kobiet. Irene, jej dwie córki (Raimunda i Sole, w którą wcieliła się Lola Duenas) oraz córka Raimundy, Paula (w tej roli Yohana Cobo). Trzy pokolenia kobiet i dwa pokolenia błędnych decyzji w doborze życiowego partnera. Żadna z nich nie miała szczęścia w miłości i wydawać by się mogło, że zła passa nie będzie omijać kobiet z ich rodziny. Całe szczęście Paula ma silną matkę, która potrafi zachować zimną krew w podbramkowych sytuacjach. Nie pozwoli, aby jej córka cierpiała …

Cały film jest bardzo nastrojowy i kapitalnie pokazuje relacje międzyludzkie. To nie tylko obraz o odbudowaniu relacji między matką i córką, ale także o wzajemnym wsparciu i życzliwości bez zbędnych pytań, o determinacji w codziennej walce o lepsze jutro, o nierezygnowaniu z marzeń i o podejmowaniu ryzyka.

Najpiękniejsza i najbardziej wzruszająca dla mnie scena to scena, w której Raimunda śpiewa. Cały czas słyszę dźwięki gitary i jej mocny, fenomenalny głos. Ileż tęsknoty wyśpiewała w tych kilku słowach! Jaka odwaga w odkryciu emocji! Ta silna kobieta nie boi się pokazać swojej wrażliwości!

"Volver" to także film pięknie pokazujący Hiszpanię. Almodovar fantastycznie oddał atmosferę hiszpańskiej prowincji. Szczególnie teraz, gdy podróżowanie jest delikatnie mówiąc utrudnione, jeszcze bardziej doceniam sztukę oddania klimatu i charakteru danego miejsca...



środa, 24 lutego 2021

Kulinarnie #25

Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie osobliwe. Na niczym nie mogłam się skupić dłużej niż 30 minut. Dlatego uciekłam w sprzątanie i gotowanie. Stąd kolejny kulinarny wpis. Ale spokojnie... w wiośnie nadzieja :)

Pierwsze tulipany już zagościły w naszym domu.


Gdy już weźmie mnie na gotowanie to gotuję na zapas. I jakoś tak zawsze spokojniejsza jestem, gdy wiem, że w zamrażalniku mam gotowych kilka różnych obiadów, które w razie potrzeby wystarczy tylko rozmrozić.

Klopsy. Nie ukrywam, że klopsy z mięsa mielonego goszczą na naszym stole dość często. Aby uniknąć nudy i monotonii dokładamy do nich różne składniki. A to pokrojone w kostkę ogórki kiszone. A to startą marchew i pietruszkę. A to pokrojoną w kostkę cebulkę. A to są to klopsy smażone, a to zapiekane, a to duszone. Możliwości jest naprawdę sporo. Ostatnio jednak były klopsy mielone w jeszcze innych odsłonach.

Klopsy smażone z mięsa mielonego i z pieczarkami.



Klopsy z mięsa mielonego i z ryżem duszone w sosie z warzywami (papryka pomarańczowa i cukinia).




Przez ostatnie dwa tygodnie zajadaliśmy się także wołowiną. Były bitki, był stroganow. Były i zrazy.



Ciekawa jestem, co na Waszych stołach ostatnio gościło najczęściej.

poniedziałek, 22 lutego 2021

W herbacianym raju

Herbata. Uwielbiam! Nie tylko jej aromat czy smak, ale też samą czynność jej zaparzania i spokojne delektowanie się nią. Generalnie sama kultura picia herbaty i jej rytuały w najróżniejszych zakątkach świata są niezwykle ciekawe. U nas w domu może i nie przeprowadzamy całej ceremonii zaparzania i spożywania herbaty, ale też nie ograniczamy się do zalania wrzątkiem papierowej torebki z herbatą w kubku.

Najpierw smak. Uwielbiam smakować różne herbaty i zazwyczaj dzieje się tak, że każda z nich pozostaje ze mną na dłużej. Od klasycznych czarnych herbat bez żadnych dodatków po herbaty zielone, czerwone i białe. Jeśli dodatki do herbaty to raczej kwiaty, rzadziej owoce. Wyjątkiem są herbaty zimowe z dodatkami pomarańczy, malin czy jabłek, ale w zeszłym roku znalazłam herbatę świąteczną z dodatkiem... czerwonego pieprzu. Smakowała wyśmienicie.

Na co dzień pijemy herbaty przeróżne. Czarna, biała, ryżowa, rooibos klasyczny, zielona klasyczna, earl grey, oolong... Oolongi pierwszy raz posmakowałam w Rosji i później długo szukałam ich u nas. Można je oczywiście znaleźć, ale gdy tylko jestem u naszych rosyjskich sąsiadów do domu wracam zawsze z zapasem ich oolongów. 

Jak widzicie wybór u nas spory i w zależności od nastroju zawsze znajdzie się coś ciekawego.

Ale herbata to nie tylko smak, także jej podanie. Czajniki, dzbanki, zaparzacze... Filiżanki, filiżaneczki, czarki... W tej kwestii minimalizm w naszym domu nie znalazł zastosowania... Kiedyś były jeszcze szklanki w koszyczkach... Tak samo, jak w przypadku przechowywania herbaty. Pudełka, pudełeczka... Drewniane, szklane, metalowe...

Herbata bardzo często stanowi element prezentów, które przygotowuję dla przyjaciół. Zazwyczaj są to świąteczne herbaty, ale nie zawsze. Gdy nie mam pomysłu, jaką herbatę podarować zostają jeszcze karty podarunkowe. Zawsze sprawiają radość :)

Jedno jest pewne. Warto w ciągu całego zabieganego dnia znaleźć chwil kilka na delektowanie się herbatą nie myśląc wtedy o tysiącach spraw, które nieustannie zaprzątają nam głowę. To takie drobne przyjemności, które skutecznie potrafią umilić dzień :)

Ciekawa jestem, jakie są Wasze ulubione smaki.











piątek, 19 lutego 2021

"Po tamtej stronie śmierci"



Ostatnio wkręciłam się w ten rosyjski serial i dziękowałam niebiosom, że na szesnastu odcinkach się skończyło. Trochę kryminalny, trochę psychologiczny, trochę paranormalny... Ale przede wszystkim dobrze zrobiony! I świetne role Swietłany Chodczenkowej (Julia) i Sergieja Garmasza (Gleb).

Julia i Gleb to duet dość... nieoczywisty. Ona młoda i energiczna. W jej słowniku nie istnieje słowo "porażka". Będzie drążyć tak długo, dopóki nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania. Z kolei Gleb myśli już tylko o emeryturze, od której dzielą go dwa tygodnie. To będą bardzo długie dwa tygodnie, które już na zawsze zmienią jego życie...

Serial dzieli się na trzy części. Motywem przewodnim pierwszej części są eksperymenty medyczne prowadzone przez wojskowego lekarza. Motyw przewodni drugiej serii jest zbliżony - praca nad bronią biologiczną. Z kolei motywem przewodnim ostatniej części są ataki terrorystyczne.

I przez te wszystkie części Julia i Gleb wspólnie pracują nad rozwiązaniem nieprostych zagadek, a my obserwujemy jak zmienia się ich relacja...

Dawno nie oglądałam tak dobrego serialu!





środa, 17 lutego 2021

monika olga szyje #25

Uszyłam spódnicę. To moja pierwsza spódnica ołówkowa, choć nie taka klasyczna, bo z bocznymi klinami. I choć bardzo mi przypadła do gustu wiem, że drugiej takiej spódniczki już nie uszyję. Dopiero przy wykrawaniu zdałam sobie sprawę, że w tym przypadku odpad materiału jest zbyt duży. Oczywiście mogłabym nieco inaczej ułożyć szablony poszczególnych elementów na tkaninie, aby odpad był mniejszy, ale zrobiłabym to wbrew podstawowej zasadzie, jaką jest zachowanie nitki prostej. A to akurat istotna sprawa. Przekonałam się nie raz...

Kolor. Kolor szalenie mi się podoba. Jedni powiedzą o nim: butelkowa zieleń. Ja powiem: zgniła zieleń. I moja zieleń nijak się ma do kolorów roku 2021. Bo według Pantone 2021 rok należy do Ultimate Grey i Illuminating Yellow :)

Moją spódnicę zamierzam komponować z beżami, czernią i wszelakimi odcieniami zieleni.







poniedziałek, 15 lutego 2021

Kulinarnie #24

W ubiegłym tygodniu zajadaliśmy się wołowiną. Był Stroganow, były bitki wołowe w sosie grzybowym.

Przyrządzając jakiekolwiek danie biorę pod uwagę sympatie i antypatie co do przypraw wszystkich domowników. Dlatego w przypadku bitek wołowych rezygnuję z rozmarynu. Jałowca jest tyle, co kot napłakał... Za to nadrabiamy grzybami. Podgrzybek brunatny suszony. Zazwyczaj mamy własne zapasy...






A na deser? Zwykły budyń malinowy. Zazwyczaj z malinami, sokiem malinowym i startą gorzką czekoladą.




Ot, taka propozycja na obiad.

piątek, 12 lutego 2021

Domowe rozgrywki

Niebawem minie rok, odkąd koronawirus zamknął nas w domach. Z przerwami, ale jednak zamknął. Mało tego! Pozbawił nas wielu rozrywek. Pozamykano kina, teatry, baseny... Zmusił nas, aby nieco przeorganizować swoje życie.

Ale... należę do osób, które nudy nie znają. Nawet jeżeli więcej czasu niż zazwyczaj spędzam w domu. Bo w domu też może być ciekawie. Dla urozmaicenia wspólnego spędzania czasu ogłosiliśmy domowe rozgrywki. Nie byle jakie, bo z jasno określonym regulaminem. Postanowiliśmy zadbać o zdrową równowagę, dlatego jest coś i dla ciała, i dla ducha...

Dla ciała. W domowych rozgrywkach w naszym przypadku doskonale sprawdza się ping-pong. Co prawda nie mamy stołu do ping-ponga takiego z prawdziwego zdarzenia (nawet miejsca dla takowego nie mamy), ale nasz stół codzienny po maksymalnym rozłożeniu doskonale zdaje egzamin. Uwierzcie mi, nawet 30 minut codziennych rozgrywek potrafi człowiekowi dostarczyć nieco ruchu i mnóstwo frajdy :) Tak, ping-pong w domowych warunkach to zdecydowanie nasza domena.

Dla ducha. A raczej dla umysłu. Scrabble. Idealne! Zresztą scrabble towarzyszą nam od dłuższego czasu i nie tylko w domu. Często zabieramy je ze sobą też na wyjazdy wszelakie, jeśli wybieramy się w naprawdę spokojne miejsca. Wieczorna partyjka rozgrywana na tarasie, gdy wokół cisza i spokój, to świetna alternatywa.

W nawiązaniu do wstępu... Jakiś czas temu rozmawialiśmy w pracy o ... nudzie. I przyznam szczerze, że byłam zaskoczona, jak wiele osób narzeka na nudę w domu. Prawdę mówiąc, odkąd pamiętam, nie przypominam sobie, aby nuda na tyle mi doskwierała, żeby o niej rozmawiać. Oczywiście zdarzały się momenty nic nie robienia i poszukiwania ciekawych zajęć. Ale generalnie nie pamiętam, abym chodziła znudzona. Po prostu zawsze było coś do zrobienia... I jeszcze jedno. Nuda czasem też jest potrzebna, choćby dla odpoczynku. 

Jednak zawsze i w każdej sytuacji trzeba znaleźć złoty środek :)

Rozgrywki nie tylko domowe, ale i wyjazdowe...

... i przy ogniskowym płomieniu...

... i w ogrodzie :)


środa, 10 lutego 2021

Kulinarnie #23

Boeuf Stroganow, czyli trochę Francji i trochę Rosji w naszej kuchni.

Jest kilka szkół przygotowywania tej potrawy. Ja robię tak, jak nauczyłam się w domu. Rezygnuję z dodania papryki (papryka wyłącznie w przyprawie), za to obowiązkowo dodaję kiszonego ogórka. Jest mięso wołowe, są pieczarki, jest cebula, jest wywar warzywno-wołowy. W moim rodzinnym domu Stroganowa jadło się z kaszą gryczaną lub z pieczywem. Teraz najczęściej jemy z ziemniakami.

Pozornie czasochłonne. Ale gdy już zakończymy etap podsmażania nasz Stroganow spokojnie bulgocze sobie na małym ogniu, a doglądać go należy jedynie od czasu do czasu.




poniedziałek, 8 lutego 2021

Leśna włóczęga

Lubimy włóczyć się po lesie o każdej porze roku. Ale śnieżną i mroźną zimą lubię jakoś szczególnie :) Gdy drzewa ubrane są w śnieżne szaty. Gdy na drodze przed Tobą widać wszystkie tropy. Gdy zapadasz się miękko w śnieg. Gdy musisz włożyć trochę więcej wysiłku, aby dojść do określonego miejsca. Gdy jest biało, czysto, spokojnie. A gdy świeci przy tym delikatne słońce to już jest bajka

Zapraszam na krótką fotorelację z naszego wczorajszego włóczenia się po Puszczy Bydgoskiej. Tym razem autorem wszystkich zdjęć jest mój mąż.










piątek, 5 lutego 2021

Kawiarniany gwar

Lubię kawiarnie. Lubię tę kawiarnianą atmosferę. Lubię spotykać się w kawiarni z przyjaciółkami. Lubię odwiedzać je samotnie. Kawiarnie mają w sobie jakiś urok. I zawsze, gdy w nich jestem (mam dwie ulubione, których atmosfera najbardziej mi odpowiada) myślę sobie o dwudziestoleciu międzywojennym (ja chyba urodziłam się za późno!) i kawiarniach artystycznych tętniących życiem. Pełnych gwary, pełnych śmiechu, pełnych rozmów...




Kawiarnie, w których o określonych porach można było spotkać określone osoby. Kawiarniana bohema! Mała Ziemińska i jej stali bywalcy. Franciszek Fiszer, Tadeusz Boy-Żeleński czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Czy też kawiarnia satyryczna Pod Pikadorem i Tadeusz Raabe, Jan Lechoń, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski i Julian Tuwim. To tylko dwa przykłady a kawiarnie powstawały jak grzyby po deszczu. Co niektóre upadały równie szybko, by za chwilę znów się odrodzić. To w kawiarniach toczyły się dyskusje literackie. To tu można było stać się świadkiem śmiałych improwizacji. Po wojnie życie kawiarniane także odbudowywano, a teraz....




... a teraz czasem nachodzi mnie taka smutna refleksja, gdy siedząc sobie przy kawiarnianym stoliku i obserwując innych widzę, jak na spotkanie w kawiarni umówiło się kilka koleżanek i .. każda siedzi z nosem w swoim telefonie nie patrząc na siebie i prawie wcale ze sobą nie rozmawiając... Niestety takie obserwacje nie są incydentalne.



środa, 3 lutego 2021

Kulinarnie #22

Gdy wszystko co zdalne częściowo zanika (przynajmniej na razie) wracam do przygotowywania swoich tzw. lunch boxów. W tym przypadku repertuar mam dość ograniczony: warzywa, owoce, ryż, jajka... Rzadziej kasza czy makaron. Zawsze jednak jest coś z cynamonem. Po majeranku cynamon to zdecydowanie moja przyprawa :) Czasem zabieram ze sobą zupę w zwykłym słoiku... Możecie dorzucić jakieś pomysły na urozmaicenie posiłków w pracy?







poniedziałek, 1 lutego 2021

Przeczytane #18


Niestety w styczniu przeczytałam tylko dwie książki i odsłuchałam tylko jednego audiobooka. Mam nadzieję, że luty (choć nieco krótszy) będzie dla mnie łaskawszy :)




Stanisław Lem i Szpital Przemienienia

To książka nie-fantastyczna, choć Stanisław Lem większości kojarzy się właśnie z fantastyką. To książka filozoficzna. To książka stawiająca dużo ważnych, egzystencjalnych pytań. To książka nie dająca odpowiedzi na te pytania. To książka skłaniająca do refleksji.

Bohaterem tej powieści jest Stefan Trzyniecki. Młody lekarz, który właśnie przyjechał do rodziny na prowincję. Powód wizyty jest niestety smutny – pogrzeb. Przypadkowe spotkanie Stefana z dawnym kolegą skutkuje tym, że Stefan pozostaje na tejże prowincji dłużej, niż początkowo planował. Znajduje zatrudnienie w miejscowym szpitalu psychiatrycznym.

I, paradoskalnie, ów szpital okazuje się niezłym schronieniem. Przynajmniej do czasu…

A czasy są straszne. Druga Wojna Światowa i niemiecka okupacja. Początkowo ta wojna w powieści jest mało dostrzegalna. Świadczą o niej jedynie urywane skrawki rozmów, urywane skrawki myśli… Złapałam się na tym, że pytałam samą siebie, jak to możliwe, że niemieccy okupanci tolerowali dość prężenie działający szpital psychiatryczny dla Polaków. No cóż… W pewnym momencie Lem rozstrzygnął moje wątpliwości i okazało się, że los zarówno chorych, jak i części personelu był przesądzony.

I tu dochodzimy do sedna. Kto dał nam prawo, aby dzielić ludzi? Na chorych i zdrowych. Na wartościowych i na nic niewartych. Na dobrych i na złych. Na tych, którzy mają prawo do życia i na tych, którym to prawo się odbiera. Kto dał nam prawo decydować o tej klasyfikacji? Kto dał nam prawo decydować za innych? Jest jeszcze inna kwestia. Przecież nikt tak naprawdę nikogo nie zna… nie potrafi przewidzieć pewnych zachowań, pewnych reakcji… Wszak nie znamy nawet sami siebie do końca… Stefan Trzyniecki jest tego dobrym przykładem.

„Szpital Przemienienia” to książka trudna. Przynajmniej dla mnie. To książka wymagająca. Wymagająca skupienia. Wymagająca myślenia. Wymagająca rozważania.




Bohdan Kubicki i Morze dalekie, morze bliskie. Pamiętniki ludzi morza

To zbiór opowiadań ludzi związanych z morzem. Jedni pływali na statkach, inni pracowali w porcie, a jeszcze inni trudnili się rybołówstwem.

Z jakimi problemami stykali się na co dzień? Czy udało im się zrealizować swoje marzenia i plany? Dlaczego swoje życie związali z morzem? Jak wyglądało życie na statku? Jak upływały im długie podróże?

Każde opowiadanie jest pełne emocji. Wszak autorzy mówią o swoim życiu. Każde opowiadanie jest prawdziwe. Wszak to wszystko wydarzyło się naprawdę. Każde opowiadanie jest świadectwem ówczesnych czasów, ówczesnej sytuacji, ówczesnych problemów. A jeden problem powtarzał się niemalże w każdym opowiadaniu. Walka o zamustrowanie. Tak, bezrobocie było plagą i zamustrowanie na dobry statek było światełkiem w tunelu.

Czytając tę publikację uświadomiłam sobie, jak bardzo nie zdawałam sobie sprawy z problemu bezrobocia w dwudziestoleciu międzywojennym. Ludzie ciągnęli na Wybrzeże z różnych stron Polski z nadzieją na dobry zarobek, a tu klops. O zamustrowanie ciężko, a żyć z czegoś trzeba. A jeśli jeszcze ma się rodzinę na utrzymaniu…

Nie do końca zdawałam sobie też sprawę z trudności, z jakimi borykali się pierwsi wykładający w szkołach. Tu akurat mowa o Szkole Morskiej w Tczewie. Inauguracja pierwszego roku szkolnego miała miejsce w grudniu 1920 roku. Niewątpliwie było to wielkie wydarzenie, ale … Nie było podręczników, nie było odpowiednich narzędzi do nauki. Ba! Nie było nawet ustalonej podstawowej terminologii. Co było? Był zapał do nauki (zarówno do jej przekazywania, jak i przyswajania) i była kadra! Kadra dobrze przygotowana, ale kadra niespójna. Bo była to grupa specjalistów z różnych marynarek świata. Nasza marynarka dopiero się tworzyła. A gdy wszystko nabrało rozpędu przyszedł wrzesień 1939 roku, a wraz z nim wojna. A po wojnie… znowu trzeba było zaczynać wszystko od nowa...

Jest jeszcze jeden wątek, który był dla mnie niesamowicie ciekawy. Międzywojenna Gdynia i międzywojenny Gdańsk. Atmosfera tych miast była totalnie odmienna. W skrócie można by powiedzieć tak: polska Gdynia i niemiecki Gdańsk. I niemieckie prowokacje w Gdańsku…

To książka nie tylko o morzu. To książka nie tylko o ludziach morza. Z tej lektury będą zadowoleni nie tylko ci, których interesują tematy marynistyczne, ale także historyczne.




Andrzej Czyżewski i Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski

Nie ukrywam, że postanowiłam sięgnąć po biografię Marka Hłaski oglądając serial o Osieckiej. W bibliotece znalazłam tę oto publikację Andrzeja Czyżewskiego.

Brałam pod uwagę fakt, że to będzie biografia subiektywna. Wszak autor jest starszym kuzynem Hłaski. Mimo wszystko zaryzykowałam.

Tak, kompromitujących faktów z życia młodego gniewnego nie znajdziemy. Wszystko wytłumaczone, wszystko usprawiedliwione, wszystko „wyczyszczone”. Winny zawsze był ktoś inny. Nawet za alkoholizm Hłaski…

O wartości jego utworów nikt nie musiał mnie przekonywać. Znam je i cenię. Pikantnych szczegółów też nie byłam ciekawa. Jednak czegoś w tej biografii mi zabrakło…

Kto zatem wyłonił się z jej kart? Hłasko – dziecko. Dziecko, któremu wojna odebrała beztroskie dzieciństwo. Dziecko, któremu wojna odebrała poczucie bezpieczeństwa. Dziecko, któremu wojna zabrała pięć bardzo ważnych lat życia.

Hłasko – nastolatek. Nastolatek zbuntowany. Nastolatek nie godzący się z zastaną rzeczywistością. Nastolatek sprawiający kłopoty wychowawcze (zarówno matce i ojczymowi, jak i pedagogom szkolnym). Nastolatek zaborczy, zazdrosny, nieprzystosowany. Nastolatek szukający swojej drogi życiowej.

Piękny dwudziestoletni. A więc dopiął swego. Stypendium Związku Literatów Polskich pozwoliło mu na rzucenie pracy kierowcy i skupieniu się na pisaniu. Swojej szansy nie zmarnował. Swój bunt przelał na papier. Był do bólu szczery… Mimo sukcesu nie potrafił żyć w PRL. A więc emigracja… Czy wyjeżdżając do Paryża w 1958 roku przemknęło mu przez myśl, że do Polski już nie wróci? Że w Polsce będzie uznawany za zdrajcę i wroga? Czy zdawał sobie sprawę, że właśnie rozpoczął się jego los tułacza? Ale Hłasko tułał się nie tylko z kraju do kraju. Tak samo tułał się z ramion jednej kobiety w ramiona drugiej kobiety. Każdą kochał. Każdą inaczej. Każdą tak samo mocno. W Polce też zostawił złamane serce…

Hłasko, mimo sukcesu literackiego również za granicą, nie potrafił ułożyć swojego życia. Miałam wrażenie, że podejmując decyzje świadomie dąży do autodestrukcji. I tej psychicznej, i tej fizycznej. Nie potrafił chyba docenić tego, że mimo wszystko był jak w czepku urodzony. W każdym miejscu otoczony był życzliwymi ludźmi, którzy byli skłonni wyciągnąć do niego pomocną dłoń w każdej chwili. Byli też oczywiście oszuści i szubrawcy, ale na tych potrafił poznać się w miarę szybko i pewnych znajomości nie żałował.

Zawsze za czymś tęsknił. Zawsze przed czymś uciekał. Już na zawsze pozostanie legendą…