poniedziałek, 31 maja 2021

Chodzi za mną pewien wiersz…



... od dłuższego już czasu. Ten wiersz to "K", a autorem jest Marcin Świetlicki.



Dzisiaj dostałem pismo od państwa.
Państwo chce, bym się zgłosił w stosownym urzędzie.
Państwo nie prosi, państwo żąda.
To niemożliwe przecież
oczekiwać by
państwo prosiło,
żąda państwo.
Ale ja umarłem,
ja umarłem.

Nie chodziłem głosować
na urzędników państwa.
Sam sobie jestem winien.
Nie brałem państwowych kartek
na państwową wódkę,
państwowe papierosy
i państwową mąkę.
Nie brałem państwa talonów
na bony państwowe.
Sam sobie jestem winien.
Muszę wyznać, że jednak
podstępnie korzystałem
z państwa komunikacji.
Ale ja umarłem,
a umarłym przecież
przebacza się łatwiej.

Czasami z przyzwyczajenia
golę się, lecz zarost
rośnie nawet umarłym.
Czasami z przyzwyczajenia
wchodzę w jakieś kobiety,
czasami je zapładniam,
ale rodzą wyłącznie
widmowych pogrobowców.
Ja umarłem.

Czasami piszę wiersze
i wiem, że w ten sposób
sprawiam przykrość państwu.
Jeśli wezwanie to dotyczy
akurat tego faktu,
to nie zamierzam się tłumaczyć.
Jakże umarły może się tłumaczyć?
Jeśli umarli mogą być
zagrożeniem dla państwa,
jeśli nie są bezkarni,
to tak widocznie musi być,
nie mogę umrzeć bardziej...

A ukojenia szukam jak zawsze blisko natury. Z dala od zgiełku... Jedyne akceptowalne hałasy to śpiew ptaków, szum drzew, rechot żab, brzęczenie owadów, szum wody...











sobota, 29 maja 2021

monika olga szyje #33

To moja pierwsza bluzka z rękawem krojonym z całości. Muszę przyznać, że szycie bluzki z takim właśnie rękawem jest dość przyjemne i proste. Rękawy ściągnięte są delikatną gumką. 

Według pierwotnego planu tak samo miał być wykończony dekolt. Co mnie podkusiło, żeby zmieniać koncepcję w trakcie szycia, nie wiem! Wiem natomiast, że będę musiała teraz trochę pokombinować. 

Tymczasem użyłam tasiemki. Mam nadzieję, że niebawem znajdę dobrej jakości aksamitkę, bo jakoś najbardziej mi teraz pasuje do tej bluzki. Mam nauczkę na przyszłość. Przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian i modyfikacji w trakcie szycia pomyśleć dziesięć razy, czy takowe zmiany są odpowiednie oraz czy nie ucierpi na tym efekt końcowy.





piątek, 28 maja 2021

Kino #23

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Jakże często to powtarzamy. Ale przyznajmy szczerze, że niekiedy te spędy rodzinne mają w sobie jakąś magię.



Nie inaczej jest w filmie rumuńskiego reżysera, Cristi Puiu, będącego międzynarodową produkcją (Chorwacja, Francja, Macedonia, Rumunia oraz Bośnia i Hercegowina). Puiu zaprasza nas do domu pewnej bukaresztańskiej rodziny. Powód może niezbyt wesoły, bo stypa, ale daje nam to świetną okazję do podejrzenia przeciętnej rodziny z wielkomiejskiej klasy średniej. Zdecydowana większość akcji dzieje się w mieszkaniu, co też jest o tyle ciekawe, że możemy podpatrzeć życie od tzw. kuchni. To zagracone mieszkanie ma w sobie jakiś niepowtarzalny klimat. Bohaterowie krążą między kuchnią a pokojami w oczekiwaniu na popa. Chcąc zachować tradycję, nie usiądą do obiadu, dopóki nie pojawi się duchowny, aby odprawić ceremoniał. Pop się spóźnia, a co niektórzy zaczynają być bardzo głodni…

I jak to najczęściej bywa mężczyźni prowadzą podniosłe rozmowy, a kobiety przygotowują jedzenie. Jedni prowadzą zagorzałe dyskusje, inni w spokoju oczekują na przyjście duchownego. Jedni próbują rozwikłać zagadkę zamachów z 11 września czerpiąc wszystkie informacje z Internetu, inni prowadzą dysputy nad tym, który ustrój jest bardziej korzystny dla Rumunii. Jedni bezustannie zajęci są przygotowywaniem wszystkiego, aby tradycji stało się zadość, inni zaprzątają sobie głowę zakupami w Carrefourze. Stara ciotka broni uparcie prezydenta Ceausescu, wyjaśniając młodszemu pokoleniu, ile dobrego zrobił dla kraju i za co dzisiejsze pokolenie powinno być mu wdzięczne, a dzisiejsze pokolenie nie potrafi powstrzymać łez... ze złości. Jak? Jak stara ciotka, komunistka, może wychwalać dyktatora... Do tego wszystkiego pojawiają się nieproszeni goście. Jednym z nich jest mąż-alkoholik siostry żony zmarłego. Jego pojawienie się podsyca i tak napiętą atmosferę. Małżonkowie postanawiają rozprawić się ze swoimi bolączkami nie zważając na to, że nie są w mieszkaniu sami. Pozostali członkowie rodziny stają się mimowolnymi świadkami dość żenującej dyskusji. Towarzystwo uspokaja najstarszy syn zmarłego, Lary. W tym miejscu warto napomknąć, że właśnie postać Lary’ego wzbudziła we mnie największą sympatię. Stoickiego spokoju i zdrowego rozsądku wielu mogłoby mu pozazdrościć. Drugim nieoczekiwanym gościem jest pewna Chorwatka. Skąd wzięła się na stypie? Została przyprowadzona przez kuzynkę Lary’ego z błagalną prośbą, aby jej nie wyrzucać. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby dziewczyna nie była pijana do nieprzytomności. Wywołało to spory niepokój, bo dziewczyna wyglądała naprawdę przerażająco, ale od czego lekarze w rodzinie...

W końcu przychodzi pop. Posiłek poświęcony, obrządek odprawiony, jałmużna rozdana i nareszcie można zasiadać do stołu. Ale nie tak szybko… Przecież zgodnie z tradycją młody potomek powinien pojawić się przy stole w poświęconym ubraniu po zmarłym. I kolejny powód do awantury, ponieważ okazuje się, że kuzyn wyznaczony do tej roli jest wiele, o wiele chudszy, niż zmarły. Garnitur trzeba szybko przerobić, co skutkuje dalszym oczekiwaniem na posiłek.

Nadszedł moment, w którym już wszyscy zasiedli do stołu, aż tu nagle Chorwatka postanowiła o sobie przypomnieć. Niemalże wszyscy pobiegli do sypialni, w której ją zostawili. Przy stole zostali najbardziej głodni, którzy w końcu mogli delektować się jedzeniem. I humory od razu im się poprawiły.

Sieranevada to doskonałe kino przedstawiające problemy współczesnej rodziny. Problemy pewnie nie do końca i nam obce. Puiu zaprasza nas w gościnę na trzygodzinną ucztę (właśnie tyle trwa film) i muszę przyznać, że to była ciekawa przygoda.



czwartek, 27 maja 2021

Kulinarnie #30

Gdy jest rabarbar, jest i tarta z rabarbarem.

Opcji takiej tarty mamy dwie. 

Pierwsza to tarta z rabarbarem w polewie czekoladowo-kokosowej

Z kolei druga opcja to tarta z rabarbarem oraz z migdałami i budyniem przykryta kruszonką. W przepisie jest budyń waniliowy. W związku z tym, że jedyny budyń bezglutenowy jaki miałam w domu to malinowy, dodałam do tarty budyń malinowy. Też smakowało :)





poniedziałek, 24 maja 2021

Kosmetyczka #10

Dawno nie było żadnego wpisu o kosmetykach. Dziś chciałabym podzielić się kilkoma kosmetycznymi nowościami. Nie zabraknie jednak i takich kosmetyków, które po pierwszym wypróbowaniu zostały ze mną na dłużej.



Mydła. Od dłuższego już czasu do codziennej pielęgnacji wybieram mydła w kostce. Miałam pewne obawy, że przez to moja skóra będzie przesuszona, ale nic z tego. Na razie kończę zapas mydeł roślinnych od marki Alterra. Wybrałam dwa zapachy: lawenda oraz werbena i imbir. Cieszę się, że w moim domu mydła w kostce wróciły do łask. Zbędnych opakowań mamy przez to mniej :)





Kremy. Zbliża się lato, a więc powrót do kremów do twarzy od marki Barwa. Używam naprzemiennie kremu siarkowego matującego (na dzień) oraz kremu siarkowego długotrwale nawilżającego (na noc). Dla mnie to duet idealny na najbliższe letnie miesiące. A jak lato, to i ochronny krem do twarzy. Od lat wybieram kosmetyki od Kolastyny. Jeśli chodzi o krem do twarzy to zawsze wybieram z wysokim filtrem. Kremy ochronne do ciała to zazwyczaj 20 albo 30. Mój dermatolog uspokoił mnie, że taka ochrona jest wystarczająca, pod warunkiem, że stosujemy ją regularnie, a nie tylko wtedy, gdy wybieramy się na plażę.






Hydrolat. Odkąd odkryłam hydrolaty jestem nimi zachwycona. Hydrolat z kwiatów róży damasceńskiej organic od Majru to moja ostatnia nowość. Swoje zadanie wypełnia bez zarzutów. Myślę, że zostanie ze mną na dłużej.




Balsamy do ciała. Od kilku miesięcy stosowałam niezmiennie masło do ciała od Bielendy. Było do masło z serii Vegan Muesli (owies, pszenica, mleczko ryżowe). Uwielbiam to masło. Zarówno ze względu na dobroczynne działanie, jak i ze względu na zapach. Postanowiłam jednak wypróbować i inne kosmetyki. I tak w mojej łazience znalazł się relaksujący krem do ciała od Soraya. Zależało mi na tym, aby składniki kosmetyku były w 99% pochodzenia naturalnego, dlatego zdecydowałam się na krem z serii Soraya plante. Od kilku miesięcy używam peelingu z tej serii i takie uzupełnienie o krem wydaje mi się dobrym pomysłem. Jeśli chodzi o pielęgnację skóry to od kilku dni używam kolejnej nowości, a mianowicie wegańskiego musu do ciała od Soap Szop. Jest rewelacyjny! Oto, co pisze producent: Oto naturalny, wegański mus do ciała. Wytworzony ręcznie, specjalnie dla Ciebie, Elaine blath. Połączenie nierafinowanych, czystych olejów roślinnych z upojnym aromatem słodkiego bzu i cierpkiego agrestu, pozostawia skórę odżywioną, nawilżoną i cudownie miękką. Iście fantastyczną! Nie mogę się z tym nie zgodzić. Mus wchłania się dość szybko, doskonale nawilża skórę i pachnie obłędnie. A zapach utrzymuje się bardzo długo. To był zdecydowanie dobry zakup :)





piątek, 21 maja 2021

Kino #22

Ten film jest przerażająco smutny. Od początku do końca. Arthur Fleck (w tę rolę wcielił się Joaquin Phoenix) to tytułowy Joker. Na początku nic nie zapowiadało, że życie Arthura diametralnie się odmieni. Nic nie zapowiadało, że stanie się symbolem walki. Walki o prawo do godnego życia, walki o prawo do traktowania go na równych zasadach, walki o prawo do bezpieczeństwa, walki o prawo do normalnego życia. I to była walka, którą każdy z nas popiera. To była walka, w której każdy człowiek wziąłby udział. Ale… No właśnie… Ale metody obrane przez Jokera były radykalne i niedopuszczalne. Choć skuteczne, gdy mówimy o rozgłosie…




Bardzo współczułam Arthurowi. Bo jego życie to niekończący się dramat. Od dziecka krzywdzony przez innych. Bity i poniżany. Tłamszony. Bez perspektyw na normalne i godne życie. Z podciętymi skrzydłami. Ze zdeptanymi marzeniami. Wyszydzany. A on chciał tylko prowadzić zwyczajne życie. I pracować jako komik. Nieustannie oglądał innych komików. Tych największych. Marzył o tym, aby kiedyś i on mógł stanąć na scenie i zabawiać ludzi. Był jeden szkopuł. W nerwowych i stresujących sytuacjach nie potrafił zapanować nad własnym ciałem. I to nie nerwowe ruchy dyskwalifikowały go w wielu sytuacjach, a niepohamowany śmiech. Śmiech okrutnie smutny. Śmiech, który za wszelką cenę chciał zdusić w sobie, ale bezskutecznie. Śmiech, który powodował, że ludzie zachowywali się wobec niego agresywnie. I była to i agresja fizyczna, i agresja słowna. Ten śmiech był powodem wyszydzania go. Ten śmiech budził w ludziach strach i odrazę. Ten śmiech, który był skutkiem choroby był zarazem przyczyną jego wykluczenia. I ta bezsilność. Nie był w stanie nad tym zapanować. Nie mógł liczyć na zrozumienie. Zawsze osądzany był tak samo. Jednoznacznie. Negatywnie…

I w końcu stało się. W końcu wydarzyła się taka sytuacja, która stała się katalizatorem kolejnych dramatycznych wydarzeń. Zaczęła się rewolucja! Zaczął się bunt! I nie tylko w życiu Arthura, ale w życiu każdego mieszkańca Gotham City, który czuł się tak samo pokrzywdzony, wykluczony i pozostawiony sam sobie bez żadnej pomocy.

Jak już napisałam wcześniej bardzo współczułam Arthurowi. Cały czas. Mimo tego, że mnie przerażał przez swoje psychiczne rozchwianie. Moje współczucie dla niego nie zmalało nawet po tym, gdy zamordował. Bo (i nie zrozumcie mnie źle) to zdrowi ludzie sprowokowali go do tego morderstwa. To zdrowi ludzie nie otoczyli go należytą opieką. To zdrowi ludzie nie dali mu szansy na godne życie. To zdrowi ludzie poprzez swoją agresję doprowadzali go do upodlenia. To zdrowi ludzie wpędzali go w beznadzieję i obłęd. To zdrowi ludzie krzywdzili go niemalże każdego dnia. I w końcu ta niesprawiedliwość społeczna wzięła górę. Odwet!

A mogło być przecież zupełnie inaczej…

"Joker" to mocny film. Film, który każdy powinien obejrzeć. To nie tylko doskonale rozłożony na czynniki pierwsze portret psychologiczny głównego bohatera. To też świetne zdjęcia i świetna muzyka. I obłędna gra aktorska Joaquin’a Phoenix’a. Uważam, że rewelacyjnie wcielił się w postać Jokera. Jego mimika, jego gesty, jego spojrzenie, jego poruszanie się… Potrafił dygotać w nerwowym tiku, potrafił biec mega pokracznie, ale potrafił też tańczyć niezwykle płynnie. Rewelacyjne kino, które na długo pozostanie w moim sercu.



wtorek, 18 maja 2021

Oszałamiający zapach bzu

Maj w pełni. Wszystko wokół już się zazieleniło. Chociaż nie, ten wybuch zieleni był spektakularny :) I ten zapach w powietrzu. Oszałamiający zapach bzu. I ten złocisty rzepak... Tak, bardzo lubię maj. O maju pięknie pisał Leopold Staff.

Po złotej pogodzie

Majowej i bzowej

Powoli zapada

Zmierzch także majowy.

Obudził się wietrzyk

Łagodny i miękki

I brzozom podnosi

Zielone sukienki.

Przycicha swawolnie,

Na trawę się kładzie

I czeka na księżyc

Zaplątany w sadzie.

Dziś kilka zdjęć z naszych ostatnich wojaży. Wojaży po lesie, po polach, po łąkach...

Tarta z rabarbarem w polewie czekoladowej na dobry start

Uwielbiam te widoki

Rzepak :)

"Zielono mi"

Na łące

Zieleń i błękit...

Mój ulubiony kwiat o tej porze roku

Była i tęcza

I ta soczysta zieleń

Sielski obrazek


Strumyk


Nasz kochany las

Była i jedna z naszych włochatek. Pamiętacie Projekt włochatka w Puszczy Bydgoskiej?

Pogodne niebo

Miłego dnia :)

niedziela, 16 maja 2021

Kino #21

Ten film obejrzałam na początku 2020 roku w ramach festiwalu Sputnik nad Polską.




„Wysoka dziewczyna” to kino wzruszające i wstrząsające zarazem. Akcja dzieje się tuż po zakończeniu II wojny światowej. W Leningradzie. Miasto, po słynnym oblężeniu, jest totalnie wyniszczone. Ci, którzy przetrwali próbują powoli zaczynać życie od nowa. Choć nie jest to łatwe. Głód nadal króluje. Koszmarne warunki mieszkaniowe doskwierają niemalże wszystkim. Warunki w szpitalu są równie okropne. I w szpitalu właśnie pracuje wysoka dziewczyna. To Ija (Viktoria Miroshnichenko) zwana przez wszystkich „tyczką”. Ija pracuje jako sanitariuszka, ale nie zawsze miała ten komfort, żeby pracować na szpitalnej sali. Wcześniej była na froncie, z którego została odesłana z poważnym urazem i … Paszką. Tak, Ija zaopiekowała się małym chłopcem. Obiecała to jego matce, Maszy (Vasilisa Perelygina), która z frontu nie została odwołana. Czy Ija okazała się dobrą opiekunką dla Paszki?

Wojna minęła. Zostały jej skutki. Przepełnione sale szpitalne okaleczonych ludzi. Przepełnione domy okaleczonych ludzi. Okaleczonych i fizycznie, i psychicznie. Reżyser filmu (Kantemir Balagov) skupia się na dramacie tych dwóch kobiet, które los połączył ze sobą już na zawsze. I niemalże z każdym kadrem dokłada widzom emocji. Więcej i więcej. Nawet wtedy, gdy już wydaje się, że repertuar został wyczerpany.

Masza. Dla mnie to ona jest najbardziej skrzywdzoną. Pozbawiona tego, co było dla niej najważniejsze. Próbuje wybrnąć z katastrofalnej dla niej sytuacji i wpada na jedno rozwiązanie. Rozwiązanie irracjonalne, ale… Ale ona wszystko zaplanowała w najdrobniejszych szczegółach. Wszystko przemyślała. I miała narzędzie, aby wyegzekwować to, co sobie założyła. Była w tym bezwzględna. W ogóle nie liczyła się z uczuciami i emocjami innych. A te emocje aż kipiały…

Ale ten film ma jeszcze jednego bohatera. To lekarz wojskowy, Mikołaj Ivanovich (Andrey Bykov). I obraz, który niezwykle mnie uderzył, a raczej dwa tak boleśnie kontrastujące ze sobą obrazy. Ivanovich w mundurze wydający polecenia na oddziale i Ivanovich w domu w znoszonej koszuli, w znoszonym swetrze. W szpitalu, mimo głodu i zmęczenia, to człowiek podejmujący często trudne decyzje i z misją do wykonania. Poza szpitalem to człowiek zmęczony i przegrany. Człowiek nie łudzący się nadzieją, że wszystko jakoś się ułoży…

„Wysoka dziewczyna” to film, który pozostanie w mojej głowie długo i do którego kiedyś na pewno wrócę. Gdy emocje nieco opadną.



sobota, 15 maja 2021

Kulinarnie #30

Dziś propozycja warzywnego obiadu (albo obiadokolacji) i deseru z owocami i bezą.

Zdjęcie nieba z ostatniej leśnej wyprawy

Zapiekanka warzywna, a w niej ziemniaki (1 kg), marchew (2 szt.), por (1 szt.), cukinia (1 szt.), cebula (razem 3 szt.). A do tego pieczarki (300 g), ser żółty, przyprawy (sól, pieprz, bazylia) i koncentrat pomidorowy.

Najpierw podsmażyłam pieczarki i utarte na drobno warzywa (marchew, por, cukinia, cebula). Przyprawiłam i wymieszałam z koncentratem pomidorowym.

W naczyniu żaroodpornym ułożyłam ziemniaki (pokrojone w cienkie talarki), farsz warzywny, pokrojoną w plastry jedną cebulę, położyłam żółty ser i na koniec przykryłam kolejną warstwą ziemniaków. Piekłam w piekarniku (nagrzanym do 190 stopni) przez godzinę i dwadzieścia minut. Podczas pieczenia zapiekanka była przykryta folią aluminiową, którą zdjęłam dziesięć minut przed końcem pieczenia.

Z uwagi na moją dietę zamiast tradycyjnego żółtego sera użyłam sera wegańskiego bez glutenu i bez laktozy. Cóż... Z tradycyjnym żółtym serem smakuje z pewnością o wiele lepiej :)




A na deser? Biszkopt, świeże maliny i beza. Biszkopt oczywiście w wersji bezglutenowej, ale smakuje równie dobrze :) Trochę byłam zawiedziona bezą, bo niestety wyszła mi dość ... gumowata, a robiłam wszystko według przepisu. 



Jeśli macie jakieś porady, jak zrobić idealną bezę na cieście to chętnie je poznam :)

Jeszcze w temacie bezy. Jakie macie pomysły na wykorzystanie żółtek?




środa, 12 maja 2021

monika olga szyje #32

Tren. W modzie obecny od dawna. Tren to szyk i elegancja. Mnie chyba najbardziej urzekł ten w sukni secesyjnej z początku XX wieku. Tren rozłożysty... Tak, suknia miała wlec się po ziemi. W biodrach powinna być ściśle dopasowana do sylwetki, a dół powinna mieć szeroki i powłóczysty. Taki był ideał i do niego dążono. Około 1914 roku od trenu stopniowo odchodzono, aczkolwiek nadal był stosowany w sukniach wieczorowych. W wersji uproszczonej, ale jednak był. Kolejny okres, a więc lata 1915-1923 i kolejne znaczące zmiany w ubiorze. Wygoda, wygoda i jeszcze raz wygoda. Kobiety uaktywnione zawodowo musiały dostosować swój ubiór do wykonywanej pracy. Treny zniknęły, by powracać co jakiś czas wyłącznie w sukniach wieczorowych. A teraz?

A teraz suknie czy też spódnice z trenem są zarezerwowane przede wszystkim dla mody ślubnej. Tylko czy taki szykowny tren można ograniczać wyłącznie dla sukien ślubnych? Nie! Tren może doskonale sprawdzić się w wieczorowej toalecie niekoniecznie zarezerwowanej na ślub.

Tren ostatnio nieco mnie opętał. A raczej chęć zastosowania trenu w swojej garderobie. Na sukienkę z trenem na razie się nie odważyłam, ale spróbowałam swoich sił w uszyciu spódnicy z trenem. Przepadłam! Mimo tego, że spódnica ma kilka niedoskonałości skradła moje serce od pierwszej przymiarki. Choć gdybym szyła ją jeszcze raz na pewno zrezygnowałabym z podtrzymywaczy przy pasku...

Czekam na otwarcie oper i teatrów, abym mogła nieco "pozamiatać" :)