sobota, 18 marca 2023

Kalendarium #46


18 marca 1943 roku w Sabniach zmarła Helena Mniszkówna. Autorka wielu powieści. To spod jej pióra wyszła "Trędowata", "Gehenna" czy "Królowa Gizella".



poniedziałek, 13 marca 2023

„Filip”


Najpierw moją uwagę przyciągnął plakat. Później nazwisko Tyrmanda. A na końcu reżyser. Wiedziałam, że rozczarowania nie będzie, ale nie spodziewałam się aż takiego zachwytu. Z sali kinowej wyszłam oszołomiona! Historią, obrazami, muzyką… I te emocje!

Filip. Młody Żyd polskiego pochodzenia, któremu wojna zniszczyła najlepsze lata jego życia. Odebrała mu wszystkich, których kochał. Udało mu się uciec z warszawskiego getta i pod fałszywym nazwiskiem, a przede wszystkim z francuskim paszportem w kieszeni znalazł się we Frankfurcie. To tutaj pracował jako kelner w restauracji luksusowego hotelu. To tutaj dzielił pokój ze swoim przyjacielem. To tutaj znalazł namiastkę rodziny. To tutaj próbował żyć i z tego życia korzystać na tyle, na ile pozwalała mu tocząca się wojna. Choć miał świadomość, że jego życie może skończyć się w każdej sekundzie. Ale póki jest… będzie się mścił na tych, którzy zamordowali jego rodzinę, jego ukochaną, jego marzenia i plany, jego teraźniejszość i jego przyszłość… Zemsta może przybierać przeróżne oblicza…

Tyrmand. Tego pana chyba nie trzeba przedstawiać :) To gwarancja wysokiej jakości, niepowtarzalnego stylu, ciekawej historii.


Reżyser. A jest nim Michał Kwieciński. Tak, ten sam, który wyreżyserował film „Jutro idziemy do kina”. Film, do którego co jakiś czas wracam i który za każdym razem oglądam z kręcącą się łezką w oku. Z „Filipem” będzie tak samo…

Cóż więcej mogę napisać? Zarówno Tyrmand, jak i reżyser pokazali wielowymiarowość problemów. Z jednej strony wojna i śmierć, którą przynosi, z drugiej strony beztroska. Z jednej strony pragnienie miłości, z drugiej zaś wierność swoim ideałom. Z jednej strony napiętnowanie i oburzenie, z drugiej – zaślepienie uczuciami. 

Niepewność i niedopowiedzenia. I ten teatr, w którym co niektórzy grają mimo swojej woli… Tu nic nie jest proste. Tu nic nie jest oczywiste. Każdy walczy na swój sposób. Jedno jest pewne – emocji cały wachlarz! 


A wszystko wieńczy kapitalna rola Eryka Kulma Jr. To, że jest dobrym aktorem wiedziałam, ale gdy wcielił się w postać Filipa moje uznanie dla jego talentu poszybowało w kosmos :)

Tymczasem zostawiam Was z tą piosenką…



środa, 8 marca 2023

monika olga czyta #5

Daphne du Maurier, Ptaki i inne opowiadania


Uwielbiam powieści Daphne du Maurier. Za ich piękny literacki język. Za niebanalne dialogi. Za plastyczność opisów. Za intrygujące wątki. Za wspaniale skrojonych bohaterów. Za emocje, które towarzyszą mi podczas lektury.

Gdy w zapowiedziach wydawniczych Albatrosa zobaczyłam tę książkę wiedziałam, że opowiadania też będą zachwycające i zaskakujące. Postanowiłam sprawdzić i … nie zawiodłam się!

Sześć opowiadań, a każde z nich tak odmienne...

Co się stało z tymi ptakami? Dlaczego są tak agresywne? Dlaczego nas atakują? Dlaczego nas zabijają? Czy to przez ten dziwny wiatr? Jak długo wytrzymamy? Jak się przed nimi uchronić? Nat ma jakieś dziwne przeczucie, że tych ptaków nie można lekceważyć… To opowiadanie „Ptaki”. Ciekawostką jest to, że to właśnie na podstawie tego opowiadania Alfred Hitchcock wyreżyserował słynny dreszczowiec pod tym samym tytułem. To poczucie grozy i strachu dominujące w opowiadaniu doskonale przeniósł na wielki ekran.


Czy istnieje takie miejsce, w którym wszyscy są piękni, młodzi, zdrowi… nieśmiertelni? Tak! To klasztor na Monte Verita! Jak? Jak się tam dostać? Okazuje się, że wybrani zostają powołani. Niezależnie od tego, gdzie aktualnie przebywają. Wybrani wiedzą, że prędzej czy później znajdą się we właściwym miejscu. Tak było z nią, Anną. Nie zważając na to, że rani najbliższą jej osobę odeszła. Jej miejsce jest tu, na Monte Verita.

Dlaczego? Dlaczego ludzie z pobliskiej wioski nie są tak zachwyceni tym cudownym miejscem? Dlaczego strzegą swoich dziewczyn, żon, córek, aby przypadkiem nikt ich nie wezwał na górę? Dlaczego szykują się do walki z mieszkańcami klasztoru? Dlaczego ludzie na tej przeklętej górze przepadają bez wieści?

Czy Monte Verita to naprawdę raj na ziemi? A może to tylko ułuda? Przekonacie się, gdy przeczytanie opowiadanie „Monte Verita”.


On, Midge i jabłonka… Migde umarła, ale … on wcale nie rozpacza. Z każdym dniem wieczne umęczenie żony irytowało go coraz bardziej. Czasem jeszcze tłumaczył jej, że nie ma sensu taka codzienna domowa harówka. Pewne sprawy powinna odpuścić i po prostu odpocząć. A ona wtedy zawsze tylko wzdychała. Udręczona, umęczona, ledwo powłócząca nogami pucowała, pucowała, pucowała… Gdy umarła on poczuł … ulgę. Teraz jest wolny jak ptaszek. Nikt nie wzdycha. Nikt nie marudzi. Nikt nie wzbudza w nim niepotrzebnych wyrzutów sumienia. W końcu może cieszyć się wypracowaną emeryturą. W końcu ma czas na spokojne śniadanie, na wielogodzinne spacery, na cieszenie oczu okolicą… Tylko ta jabłonka jakoś dziwnie nie daje mu spokoju. Przez całe lata marniała, nie kwitła, nie wydawała owoców, a teraz dzieje się z nią coś innego. Ogrodnik też to zauważył i nawet pozwolił sobie nie zgodzić się z poleceniem gospodarza. Jabłonki nie zetnie! Szkoda jej… Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że i owoce wyda… Jednak on postanowił postawić na swoim… „Jabłonka” to kolejne rewelacyjne opowiadanie!

Luksusowy nadmorski hotel, wakacje, słońce… Raj na ziemi. W tym raju znalazła się piękna markiza, jej dwie córeczki i guwernantka. Każdy ucieszyłby się z takich wakacji! A markiza? Wiecznie znudzona, wiecznie odpoczywająca, wiecznie samotna… Całe swoje życie nie robi nic innego, tylko odpoczywa! Już sama tym odpoczywaniem jest wręcz umęczona. W hotelu i pobliskim miasteczku robi furorę. Sama jej obecność sprawia, że wszyscy na chwilę zastygają i ją podziwiają. Sęk w tym, że tylko na chwilę… Gdy ta chwila mija wszyscy wracają do swoich czynności. A ona? A ona znowu jest niczym powietrze… Znowu nikt nie zwraca na nią uwagi. Znowu nikt się nią nie interesuje. Gdyby tak wdać się w jakiś romans… Wszak romanse w jej środowisku to zjawisko tak oczywiste, że nikt nie powinien być zbulwersowany. W jej życiu pojawi się w końcu jakiś dreszczyk emocji. Dyskrecja. Dyskrecja przede wszystkim, ponieważ jej kochanek nie zalicza się do śmietanki towarzyskiej. To prowincjonalny fotograf, którego w każdej chwili może odprawić. Zresztą wakacje kiedyś w końcu się skończą, a co za tym idzie i jej romans…. Czyżby? To opowiadanie zatytułowane „Prowincjonalny fotograf”.

Dla zakochanego człowieka nie liczy się nikt i nic tylko ona, ukochana osoba. Nawet jeśli dobrze jej nie znamy. Nawet jeśli jest dla nas tajemnicą i zagadką. Przekonał się o tym on. Po demobilizacji znalazł pracę w warsztacie samochodowym. Lubił tę pracę, co zresztą dostrzegał i właściciel warsztatu. Wynajmował pokój u miłego małżeństwa. Zarabiał tyle, że sam mógł się utrzymać i finansowo wspomagać także swoją mamę. Pewnego wieczoru wybrał się do kina i wtedy zobaczył ją! To była miłość od pierwszego wejrzenia. To była miłość tylko z jednej strony. Ta podróż autobusem była najwspanialszą podróżą jego życia. Chciał, aby trwała jak najdłużej, dlatego kupił bilety do samego końca. Dla siebie i dla niej. Później zobaczył ją jeszcze raz… To opowiadanie „Pocałuj mnie jeszcze raz”.

Ostatnie i zarazem najkrótsze opowiadanie to „Stary”. Opowiada ono o pewnym zgodnym małżeństwie. Dzieci… kiedyś były obecne w ich życiu. Dlaczego zatem teraz są tylko we dwójkę? Jaką tajemnicę skrywają? Kim właściwie są?

Jeśli lubicie krótkie formy literackie to ta publikacja jest dla Was :)

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Albatros.




poniedziałek, 6 marca 2023

Okiem ptasiarza #13


Gadożer

Nieraz człowiek się budzi i stwierdza, że to jest ten dzień. Miałem tak 25-ego czerwca ubiegłego roku. Otworzyłem oczy o poranku i pomyślałem sobie, że to dobry dzień na spotkanie z jakimś rzadszym orłem. Nie mogłem się tylko zdecydować czy z gadożerem, czy z orzełkiem. Ani jednego, ani drugiego w życiu nie widziałem, a i nie kojarzyłem spotkań z nimi innych obserwatorów ptaków w moim regionie, ale to dla takiego zapaleńca jak ja nie może być przecież przeszkodą. To jest ten dzień i tyle.

Plan był taki. 

Po obiedzie, późnym popołudniem, pakuję plecak i jadę w Dolinę Noteci. Tam na lekko, tylko z lornetką i aparatem przemierzam niczym i nikim nie niepokojony rozległe połacie łąk. Czas się dłużył, stawałem się niecierpliwy, ale wiedziałem, że popołudnie jest o wiele rozsądniejszą porą dnia na takie eskapady latem. Ale o to już nadeszła pora. Po godz. 17-stej wysiadałem z auta pośród akompaniamentu świergotków, kląskawek, jarzębatek i gąsiorków. Ach, jak przyjemnie jest przemierzać pieszo łany falujących łąk i przy tym czuć zapach świeżo skoszonej, acz już wysuszonej trawy. Na prawo pas łąk sięgał w dali do ściany lasu. Na lewo łąki były poprzecinane prostopadłymi, liniowymi miedzami porośniętymi krzewami i punktowo drzewami. Jakiś kilometr za nimi płynęła zapewne leniwie Noteć. Jestem w raju. Idę przed siebie i podziwiam dziką przyrodę, która ma tak ciężko w tym naszym cywilizowanym świecie. 

Czyżby na czubku rosnącej na wprost mnie brzozy siedział jakiś drapieżny ptak? Nieee, to raczej ułamany wierzchołek drzewa przypomina ptasią sylwetkę, stwierdzam i nie przykładam nawet lornetki do oczu. Idę dalej, przed siebie. Wiaterek przyjemnie smaga, powietrze orzeźwia, ptaki śpiewają, wtórują im grające świerszcze i koniki polne. Nie przejmuję się pojedynczymi meszkami czy innymi owadami. Wiaterek mi sprzyja i skutecznie je odpędza. Sam spacer w tych okolicznościach daje dużo radości, ale gdyby tak jeszcze trafić na wymarzonego orła... 

Ale zaraz, zaraz, ta brzoza na wprost, ten jej wierzchołek, jakiś taki dziwny, może to jednak jakiś ptak. Tym razem staję i przykładam okular lornetki do oczu. Na czubku rzeczywiście siedzi duży drapieżny biały ptak, z ciemniejszymi pokrywami skrzydłowymi i wyraźnie żółtymi oczyma. Pierwsza szybka analiza jest zdumiewająca. Jest to bez wątpienia wydumany o poranku przeze mnie gadożer bądź orzełek. Na orzełka nieco za duży, a i skoki ma nieopierzone. Upewniam się szybko w internecie, weryfikuję cechy i jestem już pewien. Ten mało zainteresowany moją osobą ptak to gadożer. 

Postanawiam się już nie ruszać, siadam na trawie i zaczynam fotografować wymarzonego orła. W tle przelatuje stado szpaków, słychać śpiewające turkawki, a 150 m ode mnie gadożer. Nazwa tego ptaka rzeczywiście nawiązuje do jego upodobań kulinarnych, którymi są głównie jaszczurki i węże, ale nie pogardzi również żabami. Zostaję na łące do zachodu słońca. Nigdzie się mi nie śpieszy, a wieczór jest przepiękny, nasycony letnim ciepłem i usypiającym słońcem. Ptak przelatuje dwukrotnie na sąsiednie drzewa, ale nie przestaje pozować i rozglądać po łące swoją kanciastą głową. Denerwuje oczywiście przy tym inne mniejsze ptaki, głównie gąsiorka, który robi co może aby wypędzić niechcianego gościa, ale nie może zbyt wiele wskórać, wobec potężnego orła.

Jest po 21-ej kiedy wracam do auta. Przygrywa mi z boku skryty derkacz, którego łatwiej usłyszeć niż zobaczyć. To był dobry dzień. Nawet więcej niż dobry. No i warto mieć marzenia.





Autor: R. Kurowski

wtorek, 28 lutego 2023

Lutowe migawki


"Idzie luty, podkuj buty!"

Smutny widok... śmieci w lesie...

Na szlaku najlepiej!

Trochę jednak przymroziło...

Lutowe spotkanie zarządu "Grażynek biznesu" w bydgoskiej Fanaberii :)

Tak, to gile i było ich więcej. Wniosek? Na jednego samca przypadały dwie samiczki...

Małe podróże genealogiczne

Może tu znajdę więcej informacji...

Spotkanie bydgoskich ptasiarzy i wykład męża. Oczywiście o włochatce :)

Kontrafałda po raz pierwszy :)

Lutowe lektury...

Co to za ptaszek i ile ich jest?


Najchętniej czytane w moim nowym / starym wiklinowym fotelu :)

Spektakl, na który warto się wybrać :)

niedziela, 26 lutego 2023

monika olga czyta #4

Bernard Minier, Lucia


Bernard Minier jak zawsze w dobrej formie :)

Ona. Lucia. Niepokorna i nieprzejednana porucznik pracująca w szeregach hiszpańskiej Guardia Civil. Praca jest dla niej życiem. Poświęciła dla niej wszystko! Dla Luci Guerrero nie ma spraw nie do rozwiązania. Będzie drążyć tak długo, aż osiągnie swój cel. Nie zawsze legalnymi sposobami, ale kto by się przejmował takimi szczegółami…

Szok! Porucznik Lucią Guerrero dawno nie przeżyła takiego szoku przyjeżdżając na miejsce zbrodni. Nie chodziło tylko o inscenizację, o którą zadbał sprawca. Chodziło o to, kto jest ofiarą… Dlaczego? Dlaczego jakiś psychopata przykleił do krzyża jej partnera, z którym pracowała? Tak, jest zaangażowana w to śledztwo emocjonalnie, ale nie odpuści. Nie pozwoli odebrać sobie tej przyjemności, kiedy schwyta mordercę!

On. Salomon Borges i jego dziecko, DIMAS. To program, nad którym pracuje od lat. Wraz z grupą studentów cały czas prowadzą badania wierząc w to, że już niebawem DIMAS będzie doceniony i powszechnie używany. Jego przydatność i efektywność niezwykle usprawni działanie służb. Trzeba tylko zdobyć kolejny grant. Trzeba tylko zrobić dobrą reklamę. I wszystko wskazuje na to, że pierwszy sukces jest już na wyciągnięcie ręki! Słowo klucz: klej!

Oni. Lucia i Salomon. Tak rozpoczyna się ich wspólna praca. Celem jest schwytanie sprawcy i rozwikłanie zagadkowych morderstw sprzed lat. Co to ma wspólnego z zamordowanym partnerem Luci? Klej. W przypadku wszystkich interesujących ich morderstw morderca i być może jego następca użył kleju. Jest jeszcze coś… Obrazy. Każde morderstwo to inscenizacja słynnych dzieł sztuki. Zarówno Lucia, jak i Salomon mają też swoje prywatne cele. Zdawać by się mogło, że grają do tej samej bramki, ale to tylko złudzenie…

Manipulacja. Ma ogromną moc! To niesamowite, jak bardzo można zmanipulować drugiego człowieka!

Jeśli macie ochotę na wyśmienity kryminał, to zapamiętajcie ten tytuł! Niby dość szybko domyśliłam się, kto jest kim, ale muszę przyznać, że autor tak gmatwał i mącił, że co chwilę wątpiłam w słuszność swoich wniosków. A to świadczy o dobrej intrydze i o doskonałym poprowadzeniu akcji. Ten dreszczyk emocji towarzyszy od pierwszej do ostatniej strony :)

„Lucia” to pierwszy tom nowej serii kryminalnej. Będę zatem wypatrywać kolejnych.


Tymczasem wspomnę także o innych kryminałach Bernarda Miniera, które oczywiście polecam.

"Siostry"

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Bernarda Miniera. To takie spotkanie, po którym powtarzam sobie, że lepiej późno niż wcale. Mimo tego, że w tym thrillerze jest kilka odniesień do poprzednich książek autora to dzięki przypisom absolutnie nie byłam pogubiona. Mogłam skupić się na intrydze, a intryga jest niczego sobie…

W 1993 roku niedaleko miasteczka studenckiego znaleziono zwłoki dwóch dziewczyn. Jak się okazało były siostrami. Ale to nie wszystko. Obie miały na sobie pierwszokomunijne sukienki. Obie zostały znalezione w tej samej pozycji. I na tym kończyły się podobieństwa. Śledztwo ruszyło pełną parą… A dwadzieścia pięć lat później… Też zamordowana kobieta. Też pierwszokomunijna sukienka.

Są dwie osoby, które są zaangażowane w oba śledztwa. To Martin Servaz i Erik Lang. Z tą różnicą, że Servaz tak jak dwadzieścia pięć lat temu i teraz próbuje ująć mordercę, a Erik Lang … no cóż… znów jest podejrzanym.

Choć Martin ma mnóstwo wątpliwości, choć tropów ma kilka, nie daje się tym razem wyprowadzić w pole. Nie odrzuca żadnej hipotezy, skrupulatnie sprawdza jeszcze raz wszystkie ślady zarówno ostatniego morderstwa, jak i tego pierwszego. Bo nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że sprawca jest ten sam. Po kolei eliminuje wszystkie niesłuszne poszlaki. Znajduje motyw. I w końcu udaje mu się rozwikłać zagadkę. Ale nie wszystko jest takie proste. Po drodze Servez napotyka sporo trudności natury różnej. Nie wszystkim podoba się to, że odgrzebuje starą sprawę przez wielu uznaną za zamkniętą. Do tego jeszcze pojawiające się zupełnie nowe i nieoczekiwane sytuacje w życiu osobistym. Bo trudno jest być pełnoetatowym policjantem uganiającym się za seryjnym mordercą będąc samotnym ojcem…

W tej książce ważna dla mnie była nie tylko intryga, która została wyśmienicie wymyślona i poprowadzona po mistrzowsku. Tyle razy byłam przekonana, że oto już … koniec … wszystko wiadomo, by za chwilę kręcić głową z niedowierzaniem. Dla mnie interesująca była postać Martina Servaza. Minier doskonale pokazał, jak ciężko odnaleźć się człowiekowi, gdy nie pasuje on do otoczenia. Gdy wyróżnia się. Wyróżnia się nie tylko swoją powierzchownością, ale i intelektem. Gdy nie boi się zaprotestować, będąc świadkiem zachowania, na które się nie godzi. Gdy nie boi się wypowiadać na głos swoich przekonań. Gdy wie, że musi wywalczyć sobie pozycję w grupie. Gdy coś mu umyka…

Matrin Servaz to młody policjant, który rzucił studia i przywdział policyjny mundur. Od samego początku trafił do zespołu legendarnego Ko i wszystko wskazywało na to, że błyskotliwa kariera stoi przed nim otworem. Tak się nie stało. To Martin zawodowo. A prywatnie? Ma żonę i córeczkę. Żonę, która jest nim rozczarowana i córeczkę, która za nim przepada. Później jego sytuacja rodzinna komplikuje się jeszcze bardziej. Ale Martin Servaz to przede wszystkim wrażliwy chłopak, który musiał pogodzić się ze stratą swoich rodziców. Najpierw odeszła matka, a później ojciec. Ale zanim jego ojciec popełnił samobójstwo stoczył się na dno. Młody Servaz obserwował jego upadek i rany z dzieciństwa oraz młodości pozostały w nim na długo. Czy to dlatego zawsze czuł, że wszystko w jego życiu jest nie tak, jak trzeba?

Martin miał nie raz przekonać się, że od przeszłości nie można uciec. Ba! Od przeszłości nie należy uciekać. Trzeba z nią stanąć oko w oko i rozprawić się raz na zawsze. I w życiu zawodowym, i prywatnym. Trzeba wyciągać naukę z błędów własnych i cudzych i ich nie powielać. Trzeba zadośćuczynić wcześniejszym zaniechaniom. Trzeba przezwyciężać własne lęki, by w końcu dojść do prawdy.

Ale w życiu Martina nic nie jest proste. Nawet wtedy, gdy wydawać by się mogło, że wszystko jest na jak najlepszej ku temu drodze.


"Dolina"

Martin Servaz. Glina-legenda… Póki co jest zawieszony, ale jak się okazało, w obecnej chwili ma o wiele poważniejsze problemy. Choć nie... To zawieszenie komplikuje mu życie. I to bardzo. Bo gdyby nie był zawieszony postawiłby na nogi wszystkie oddziały policyjne, aby ją odnaleźć. Akurat teraz… Marianne… Po tylu latach milczenia akurat teraz się odezwała. Akurat teraz dała znak życia. Akurat teraz wezwała Martina na pomoc. Nie mógł przecież jej zostawić. Nie mógł udawać, że tego telefonu nie było. Musiał to sprawdzić. Osobiście. Nie bacząc na konsekwencje.

Pułapka.

Gdy już znalazł się w odpowiednim miejscu, w dolinie, rozpoczął poszukiwania na własną rękę. Marianne musiała gdzieś tu być. Czuł to. Czuł, że jest już bliski odkrycia prawdy. Ale w dolinie poszukiwano nie tylko Marianne. Poszukiwano (seryjnego) mordercy, który akurat zaczął tu grasować. A morderstwa były okrutne i wymyślne. Co chciał przekazać policji? Jaki miał motyw? I najważniejsze pytanie… kto będzie następny? Tak, dość łatwo można było przewidzieć, że tajemnicze morderstwa i tajemniczy telefon to nie przypadek. Te sprawy są ze sobą powiązane. Tylko jak? Kto je łączy? I co do cholery robi tu Martin?

Manipulacja.

Manipulacja to potężna siła. I niebezpieczna. Tym bardziej niebezpieczna, jeśli manipulant doskonale wie, za jakie sznurki pociągać. Jakich słów używać. Jakie pytania zadawać…

„Dolina” to świetny thriller. Autor doskonale wodzi czytelnika za nos. Niby odsłania karty, ale tylko po to, by za chwilę dać nam pstryczek w nos. Łatwo nie będzie. Tu tajemnica goni tajemnicę. I nawet, jeśli będzie wydawać nam się, że już wszystko jest jasne na koniec i tak dostaniemy kolejną emocjonalną bombę…

Minier rewelacyjnie pokazuje, że nie wszystkie osoby, które powinny wzbudzać zaufanie są nastawieni na faktyczną pomoc innym. Uświadamia też, jak niebezpieczny jest wirtualny świat. Niby zdajemy sobie z tego sprawę, ale czy na pewno tak jest? I tu jedna z ważnych nauk. Skierowana do rodziców. Więcej nie napiszę…

Ale oprócz ciekawej kryminalnej zagadki, oprócz niebanalnej intrygi, oprócz świetnego języka, jakim posługuje się autor na uwagę zasługuje jeszcze jedna kwestia. Klimat tej powieści. W pewnym momencie nie mamy wątpliwości, że ta dolina jest przeklęta. Jest mrocznie, jest strasznie, jest posępnie...



"Polowanie"

Kiedy szaleńcy uzurpują sobie prawo do walki o sprawiedliwość. Ba! Gorzej, gdy ją także wykonują. Ale… Może być jeszcze gorzej. Bo najgorsi są szaleńcy zakamuflowani!

Martin Servaz rozpoczyna kolejne śledztwo. W swojej długiej karierze tzw. trudnych śledztw miał już sporo, ale… to zaskoczyło go szczególnie. Ktoś urządził sobie polowanie na człowieka! Kto? Dlaczego? To dwa podstawowe pytania. Choć w głowie Servaza od razu zaświtały kolejne ważne pytania – ile takich polowań już było i ile jest zaplanowanych. Na razie nie wypowiada ich głośno na forum. Pozwala sobie na szczerość tylko w swojej grupie. A w jego grupie stara gwardia i jeden młokos. Czemu tak bardzo zależało mu, aby być w grupie Servaza? Fakt, krążą o nim już legendy: nieszablonowy, nietypowy, elokwentny, niezależny, nieprzejmujący się obowiązującym regulaminem, ale … skuteczny. Cholernie skuteczny. Czy tak będzie i tym razem? Tym pytaniem zakończę część dotyczącą fabuły.


Bernard Minier stworzył kolejny szalenie ciekawy kryminał. To moje trzecie spotkanie z Martinem Servazem i trzecie udane. Jest tu wszystko to, co lubię w książkach Miniera. Niebanalne śledztwo, nieoczekiwane zwroty akcji, napięcie (w odpowiednich momentach podsycane), świetnie nakreślone tło, zwrócenie uwagi na problemy, z którymi borykamy się na co dzień.

Akurat w tej książce mocno zaakcentowane są trzy problemy poboczne: poprawność polityczna, imigranci, koronawirus. Tak, teraz nie zawsze w przestrzeni publicznej można nazwać rzeczy po imieniu, bo konsekwencje mogą być poważne… Tak, Francja ma olbrzymi problem z imigrantami. Bywają takie dzielnice we francuskich miastach, do których policjanci wybierają się wyłącznie cywilnymi samochodami. I to nigdy nie są zwykłe patrole. To są patrole podwyższonego ryzyka. Zamieszki… ich widmo unosi się nad francuskim niebem nieustannie. Wystarczy jedno niefortunne słowo, wystarczy jedno niefortunne wydarzenie… Koronawirus… Zmagamy się z nim wszyscy i to jest nasza nowa rzeczywistość. Nie ma tu dyskusji na temat koronawirusa. On po prostu jest, a więc jest i godzina policyjna, są lockdowny, jest niepewność jutra nieco większa niż zazwyczaj, są obowiązkowe maseczki (tak, utrudniają identyfikację nawet jeśli monitoring mógłby pomóc…).


Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Rebis.



sobota, 25 lutego 2023

Kalendarium #45


25 lutego 1917 w Manchesterze urodził się Anthony Burgess, a właściwie John Anthony Burgess Wilson. Jego najsłynniejszą powieścią jest "Mechaniczna pomarańcza", która została wydana w 1962 roku, a którą Stanley Kubrick przeniósł na wielki ekran.


To specyficzna powieść. I chodzi tu przede wszystkim o język, którym została napisana. Najpierw odrębny język stworzył Anthony Burgess, a później … tłumacz. Tłumaczenie tej powieści było bezsprzecznie nie lada wyzwaniem, a tego wyzwania podjął się Robert Stiller. Dodam, że warto też przeczytać posłowie. Wersja, którą czytałam to wersja R, a więc sporo tu rusycyzmów. I przyznam szczerze, że dzięki znajomości rosyjskiego czytanie nie było uciążliwe. Do słowniczka zaglądałam sporadycznie. Jeśli ktoś rosyjskiego nie zna, do słowniczka będzie musiał zaglądać znacznie częściej, ale nie ma co się zniechęcać. Zdecydowanie warto włożyć trochę więcej wysiłku w przeczytanie tej powieści. I jeszcze jeden fakt warty podkreślenia. Anthony Burgess „Mechaniczną pomarańczę” napisał w 1962 roku! A główne dylematy są cały czas aktualne.

Przechodząc do fabuły… Całą historię poznajemy z perspektywy głównego bohatera. To on jest jedynym narratorem i to jemu towarzyszymy przez pewien czas. Jesteśmy świadkami jak 15-letni Alex wraz z grupą kolegów włóczy się nocą w poszukiwaniu swojej ofiary. Nie przepuszczą nikomu. Zadając ból, poniżając, gwałcąc odczuwają ekstazę, upojenie, euforię… I nie zawsze muszą być przy tym pod wpływem narkotyków, sączonych niekiedy w osławionym barze… To Alex i jego koledzy są stałymi bywalcami w Korova Milky Bar. To tu odurzają się, to tu snują plany na wieczór, to tu wymyślają kolejne napady i rozboje. Wszak na trunki i narkotyki potrzeba niemałych pieniędzy… I jeszcze na opłacanie sobie alibi… I tak ucieka im dzień za dniem. A raczej noc za nocą… Aż do pewnego incydentu, który był gwoździem do trumny dla Alexa. Wpadł. Najgorzej. Aresztowanie. Sąd. Wyrok. Więzienie…

I gdy część wyroku już odsiedział okazało się, że ma szansę wyjść na wolność o wiele wcześniej. Wystarczy tylko, aby poddał się nowoczesnej terapii. Terapii, która ma wyleczyć go ze zła. Terapii, która ma sprawić, że zawsze będzie wybierał dobro. Terapii, która ma odmienić totalnie człowieka. Terapii Ludovycka. Terapii eksperymentalnej. Ale czy skutecznej? Czy dzięki niej resocjalizacja będzie święciła same sukcesy? Czy w końcu nadejdzie taki czas, gdy zło zostanie zupełnie wyplenione? Czy efekty terapii będą długotrwałe? A co z wyborem między dobrem a złem? Co z podstawowym prawem człowieka do wolności? Czy człowiek, który nie może sam decydować o sobie, a zostaje zaprogramowany, jest człowiekiem wolnym? Czy my, ludzie, mamy prawo odbierać możliwość wyboru drugiemu człowiekowi? Do czego to doprowadzi? Czy nie będzie to z czasem narzędzie służące tylko pewnej grupie ludzi, aby zniewolić innych? A co jeśli to narzędzie dostanie się w niepowołane ręce? Takie oto dylematy natury moralnej… Alex nie zastanawiał się nad tym. Był gotów zrobić wszystko, aby tylko jak najszybciej opuścić więzienne mury.

A gdy już to zrobił… Pojechał do domu. I cóż się okazało? Nie ma już domu. Nie ma dokąd wrócić. Znów włóczył się po mieście, ale zziębnięty, głodny, bez żadnych perspektyw na lepsze jutro. Aż trafił na swoich dawnych koleżków. Jakież było jego zdziwienie…

„Mechaniczna pomarańcza” to rewelacyjna powieść. Powieść poruszająca wiele ważnych tematów. Powieść utwierdzająca nas w przekonaniu, że i dobro, i zło istniało, istnieje i będzie istnieć. I tylko od nas samych zależy, co wybierzemy. Każdy sam musi w pewnym momencie zrozumieć, jak należy postępować. Każdy sam powinien doświadczyć tego potężnego błysku w mózgu jak nasz bohater... Czyżby dorastał?

środa, 22 lutego 2023

Teatralny look #2


W minioną sobotę wybraliśmy się na kolejny spektakl zorganizowany przez bydgoski Adria Art. Tym razem organizatorzy zaprosili nas do MCK, czyli mojego ukochanego Kina Orzeł. I przy całej mojej sympatii do tego miejsca uważam, że tym razem wybór miejsca był nietrafiony... Na widowni wszystkie miejsca zajęte (co cieszy), spektakl był dość długi (była jedna przerwa), a w sali ... niemiłosiernie gorąco i duszno. Zero nawiewów. Zero klimatyzacji. 

Za to przedstawienie...

Ilona Wrońska i Leszek Lichota. Agnieszka Castellanos-Pawlak i Przemysław Sadowski. Przyjaciele. Czyżby? To ludzie obracający się już w zupełnie innych kręgach. Jedni wyprowadzili się na wieś szukając spokoju, równowagi i inspiracji. Drudzy korzystają z uroków życia w wielkim mieście i podróżują po całym niemalże świecie. Jedni nie do końca spełnieni zawodowo, drudzy zaś nie tylko są usatysfakcjonowani ze swojej pracy, ale są za nią także sowicie wynagradzani.

Weekend w wiejskim domku spędzony z przyjaciółmi. Miało być miło, ale... przez przypadek gospodarze usłyszeli o sobie trochę gorzkich słów. Co teraz? Jak usiąść z nimi przy jednym stole? Jak podać im rękę? Jak się do nich uśmiechać, gdy okazało się, co tak naprawdę myślą...

Plan jest taki! Udajemy, że nic nie wiemy i bawimy się ich kosztem! Czy to się uda i do czego doprowadzi? Wiemy już, że ta kolacja nie będzie miła...

Czy lepiej być zawsze do bólu szczerym, czy nie zważając na małe kłamstewka robić tak, aby było po prostu miło? Ale czy od przyjaciół właśnie tego oczekujemy?

Jeśli będziecie mieli okazję wybrać się na ten spektakl to warto! Przedstawienie niegłupie. Gra aktorka wyśmienita :) Zapamiętajcie tytuł - Wiesz, że wiem


Teatralny look? Sukienka, która zawsze dobrze się sprawdza :)





niedziela, 19 lutego 2023

monika olga szyje #65

Nowość w mojej szafie! Spódnica z kontrafałdą zamiast rozporka! 

Nie ukrywam, że ten fason bardzo mi się spodobał i postanowiłam popracować nad modelowaniem spódnicy podstawowej wykorzystując właśnie kontrafałdę. 

Natomiast do uszycia spódnicy, którą widzicie na zdjęciach korzystałam z gotowego wykroju z burdy. Wprowadziłam jedną jedyną modyfikację - pogłębiłam kontrafałdę, aby efekt był bardziej widoczny :)





wtorek, 14 lutego 2023

14 lutego…

To nie tylko Walentynki. Dla mnie przede wszystkim to Armia Krajowa! A raczej rocznica jej powstania... 

Właśnie 14 lutego 1942 roku do życia została powołana Armia Krajowa jako następczyni Służby Zwycięstwu Polski i Związku Walki Zbrojnej, a pierwszym jej dowódcą był generał Stefan Rowecki „Grot”.


Marco Patricelli, Ochotnik. O Rotmistrzu Witoldzie Pileckim

Bóg, Honor, Ojczyzna. To dewiza, którą w swoim życiu kierował się rotmistrz Witold Pilecki. I nie były to słowa rzucane na wiatr. Całym swoim życiem, a szczególnie swoją działalnością podczas II wojny światowej i tuż po niej Pilecki świadczył, że te trzy słowa są dla niego najwyższą wartością.

Całe jego życie ściśle powiązane jest z walką o Ojczyznę. Najpierw walczył o jej niepodległość, później bronił tej niepodległości. Gdy jawna walka została zakończona walczył w konspiracji. Najpierw walczył w szeregach Tajnej Armii Polskiej, później w Armii Krajowej. Śledząc życiorys Pileckiego nasuwa się jedno niezmienne przekonanie. Całe jego życie to walka i podporządkowanie się swoim zwierzchnikom. Nawet wtedy, gdy nie był w stanie zrozumieć ich decyzji. Tak było w przypadku zaniechania wyzwolenia Auschwitz. Pilecki do końca był przekonany, że taka decyzja w końcu zapadnie. Przecież jego raporty nie mogły pozostać bez odzewu…

Pilecki do Auschwitz trafił we wrześniu 1940 roku. W obozie koncentracyjnym Auschwitz znalazł się na ochotnika! Miał do spełnienia konkretną misję. Czy zdawał sobie sprawę z tego czym jest Auschwitz? Chyba nie do końca, bo to co zastał za drutami nie mieściło się w jego dotychczasowym pojmowaniu świata. Trafił do piekła na ziemi. Ale nie poddawał się. Pilecki to człowiek zadaniowy, więc gdy pierwsze oszołomienie minęło zabrał się do organizowania ruchu oporu, wyszukiwania swoich dawnych towarzyszy broni z organizacji, organizowania samopomocy, przygotowywania możliwości podjęcia walki zbrojnej przy pomocy z zewnątrz. W tym piekle pod fałszywą tożsamością (Pilecki w chwili zatrzymania miał przy sobie dokumenty na nazwisko Tomasza Serafińskiego) motywował swoich towarzyszy niedoli do tego, aby nie poddawać się, walczyć i … przeżyć. Tłumaczył, że trzeba się zorganizować ponad podziałami i przekonaniami politycznymi. Bo wróg, który próbuje ich unicestwić jest jeden. I nieustannie notował, notował, notował. Znajdował sposobności, aby krótkie raporty przekazywać na zewnątrz obozu, do swoich przełożonych. A gdy wiedział, że nie doczeka upragnionej walki podjął decyzję, że jego misja w KL Auschwitz dobiegła końca. Trzeba stąd uciekać. W obozie zagłady przeżył dwa lata i siedem miesięcy! To dzięki niemu świat otrzymywał informacje z pierwszej ręki czym jest Auschwitz.

Po ucieczce z obozu Pilecki nadal był aktywny w konspiracji. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Początkowo pod fałszywą tożsamością, później pod własną. Ujawnił się, gdy zaczęło brakować wykwalifikowanych wojskowych. Po upadku Powstania poszedł do niewoli. A po jej zakończeniu?

Wrócił do Polski, aby walczyć nadal. Bo nie za taką Polskę przelewał krew od wielu lat. Dla niego wojna nie skończyła się w maju 1945 roku. Polska nie była wolna, demokratyczna i niepodległa. Polska przeszła spod jednej okupacji pod drugą. I ci drudzy, komuniści, odebrali Pileckiemu życie.

Odebrali mu życie, ale nie odebrali mu godności. Szkalowano go w sfingowanym procesie, ale Pilecki nie ugiął się. Był gotowy na śmierć za swoje przekonania…

Wszystko, o czym napisałam powyżej dotyczyło Pileckiego-wojskowego. A jaki był Pilecki prywatnie? Bóg zajmował w jego życiu ważne miejsce. To głęboka wiara kształtowała jego charakter. Pełen dobroci, wrażliwości, pracowitości, skromności… Brał odpowiedzialność za innych, opiekował się słabszymi. Był kochającym mężem i ojcem, choć nie było mu dane nacieszyć się rodziną. Nie szukał poklasku. Gdyby nie straszne czasy, w których przyszło mu żyć… Do wybuchu wojny prowadził wręcz sielankowe życie. Zarządzał swoim majątkiem Sukurcze, które po wojnie znalazły się na terytorium Białorusi. Dziś już tam nic nie zostało. Dawny majątek Pileckich dawno temu został zrównany z ziemią… Pilecki cały swój czas poświęcał pracy i rodzinie, a także rozwijał swoje zdolności artystyczne. Pisał wiersze, malował... W książce autor wspomina o tym, że Pilecki pisał dużo listów do swoich dzieci. Czasem daleko wybiegał w przyszłość i tłumaczył im w listach, że pewne rzeczy z tego, co pisze do nich teraz, zrozumieją dużo później, gdy będą już dorośli. Tak jakby wiedział, że sam nie będzie miał okazji powiedzieć im tego…

Biografia autorstwa Marco Patricelliego jest rzetelną publikacją. Autor tłumaczy czytelnikowi całe tło historyczne, aby lepiej zrozumieć decyzje Rotmistrza. Najwięcej miejsca poświęca jego działalności w Auschwitz, co z jednej strony nie powinno dziwić, ale… Czuję pewien niedosyt.

Pilecki jest bez wątpienia bohaterem. Nie raz udowodnił, że na takie miano zasługuje. Był człowiekiem wrażliwym, troskliwym, szlachetnym, inteligentnym i … przewidującym. Myślę, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to wszystko się skończy. Ostrzegano go, że NKWD jest już na jego tropie. Proponowano mu wyjazd z Polski. Nie skorzystał z tej możliwości, choć wiedział, że tym razem nie uda mu się uciec przed śmiercią.

Pilecki to bohater, o którym pamięć przez wiele lat niszczono. Ta pamięć o Rotmistrzu była niewygodna. A to przecież człowiek, którego postawa jest godna naśladowania i cieszy fakt, że jego dobre imię zostało przywrócone, a o Pileckim można mówić głośno.





Aleksander Kamiński, Kamienie na szaniec

Chyba każdy z nas kojarzy tę książkę czy też akcję pod Arsenałem. Alek, Rudy, Zośka. To między innymi o nich pisze Aleksander Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. Ale ci chłopacy, których wojna zaskoczyła u progu dorosłości, to nie tylko bohaterowie książkowi. To bohaterowie z krwi i kości, którzy także i w czasach pokoju mogą niezmiennie służyć za wzór do naśladowania. Ich wspaniałe ideały są aktualne zawsze, a oni swoją postawą pokazywali, że trzeba je wdrażać w życie niezależnie od okoliczności. Nawet wtedy, gdy przyszło im zapłacić za to życiem. Ale zanim je stracili…

Okupacja. Nie mogli pogodzić się z nowymi zasadami wprowadzonymi w Polsce przez Niemców. Chcieli działać. Swoje plany, o których dyskutowali zaledwie kilka tygodni wcześniej musieli porzucić. Przynajmniej na jakiś czas. Szukali swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Zamiast na studia poszli do pracy, aby wspomóc swoje rodziny. Szczególnie Alek, który po zamordowaniu jego ojca na początku wojny musiał zaopiekować się matką i siostrą. Ale nauki nie porzucili. Tajne komplety i samokształcenie się. To teraz ich edukacja. Chcieli czegoś więcej i szukali. Na początku związali się z organizacją PLAN, ale po kilku wspólnych akcjach postanowili pójść inną drogą i szukali dalej. Aż w końcu znaleźli. Najpierw Mały Sabotaż, a później Dywersja. Kamiński ze szczegółami opisuje ich spektakularne akcje. Niedościgniony w swojej pomysłowości był Alek, który wsławił się w akcji z pomnikiem Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu w roli głównej, dzięki której otrzymał honorowy pseudonim Kopernicki. W odwecie za tę akcję Niemcy postanowili rozebrać pomnik Jana Kilińskiego. I tym razem Alek wykazał się i odwagą, i inteligentnym poczuciem humoru. Obserwował. A gdy poznał miejsce ukrycia pomnika Jana Kilińskiego nie omieszkał podzielić się tą informacją z innymi. To on jest autorem wielkiego napisu na fasadzie Muzeum Narodowego: „Jam tu ludu W-wy. Kiliński Jan!”. Bo i w ten sposób walczyli w Małym Sabotażu. Zależało im na tym, aby pokazać, że walczą. Pokazać, że nie godzą się na obecną sytuację. Zależało im na tym, aby ośmieszać wroga. Aby podnieść na duchu mieszkańców Warszawy. Ale chcieli też osłabiać wroga. A to było zadaniem Dywersji.

Aresztowanie Rudego było jak kubeł zimnej wody. Od razu zrodziła się myśl: odbijamy!. Ale najpierw trzeba było skrupulatnie przygotować całą akcję. Niepowodzenie nie wchodziło w grę. I przede wszystkim trzeba było uzyskać zgodę przełożonych. Gdy już wszystko było gotowe ruszyli do akcji. Mózgiem całej operacji był Zośka.

Gestapo zabrało Rudego 23 marca 1943 roku o 4:30. To był wtorek. Jego przyjaciele z Grup Szturmowych odbili go 26 marca 1943 roku. To był piątek. Tych kilka dni wystarczyło gestapowcom, aby tak skatować Rudego, że na nic zdały się wysiłki lekarzy. Zmarł 30 marca 1943 roku ok. godz. 16:30. To był wtorek… Tego samego dnia zmarł Alek, który został ranny w akcji pod Arsenałem. I tak koledzy z jednej szkolnej ławy (dosłownie) odeszli tego samego dnia.

Aleksander Kamiński właśnie im poświęcił swoją powieść „Kamienie na szaniec”. Pisał ją na gorąco. Jeszcze podczas okupacji ukazało się pierwsze wydanie. Mimo tragicznego finału ta książka dawała nadzieję. Dawała też wzór do naśladowania, a hasło „Dziś-Jutro-Pojutrze” nie było tylko pustym hasłem. To hasło wcielali w życie i Alek, i Rudy, i Zośka, i całe zastępy młodzieży związanej z Szarymi Szeregami. Bo trzeba pracować nad sobą "Dziś". Niwelować to, co złe, a rozwijać to, co dobre. Bo jest praca, którą trzeba wykonać "Dziś", by być gotowym na kolejny krok, na to, co przyjdzie "Jutro". "Jutrem" miało być dla nich zbrojne powstanie. Ale też już "Dziś" trzeba myśleć o przyszłości. O "Pojutrze". A "Pojutrze" to wolna i niepodległa Polska, która będzie potrzebowała odpowiedzialnych obywateli…

Dla mnie „Kamienie na szaniec” to ważna książka. Książka, która niesie nadzieję. Książka, która uczy. A nauka z niej płynąca jest uniwersalna. Dziś nie ma wojny, której doświadczył i Aleksy Maciej Dawidowski, i Jan Bytnar, i Tadeusz Zawadzki, i wielu innych. Ale dziś też może przyświecać nam hasło „Dziś-Jutro-Pojutrze”. I niech każdy indywidualnie odpowie sobie na pytanie, co dla niego oznacza "Dziś", co "Jutro", a co "Pojutrze".




Agnieszka Cubała, Wielkopolanie’44. Jak mieszkańcy Wielkopolski walczyli w powstaniu warszawskim

Temat Powstania Warszawskiego to dla mnie temat ciągle niewyczerpany. Zawsze z wielką ciekawością sięgam po kolejne i kolejne publikacje. Gdy zobaczyłam w zapowiedziach wydawnictwa REBIS tę książkę wiedziałam, że prędzej czy później ją przeczytam. Przeczytałam prędzej... :)

Tym razem temat Powstania Warszawskiego został pokazany z nieco innej perspektywy. Powstanie Warszawskie i Wielkopolanie. Autorka wybrała kilkunastu bohaterów, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskim, a którzy pochodzili z Wielkopolski bądź z Wielkopolską byli w jakimś stopniu związani. Ale zastosowała jeszcze inne kryteria, a więc jest rozdział poświęcony dowódcom, żołnierkom, lekarzom, ludziom kultury oraz sportowcom. Agnieszka Cubała wyróżniła także trzy rodziny, które były zaangażowane w działalność konspiracyjną oraz powstańczą (Daneccy, Grzybkowie oraz rodzina Danuty z Drzewieckich Forleo).

Czym był Kraj Warty (Warthegau)? Kto znalazł się na liście do wysiedlenia z tegoż Kraju Warty i dlaczego? A kto znalazł się na liście egzekucyjnej? Jedynym ratunkiem była ucieczka (albo całej rodziny, albo tylko tych najbardziej zagrożonych). Spora część tych wysiedleńców i uciekinierów trafiła do Warszawy i Generalnego Gubernatorstwa. To tutaj próbowali ułożyć sobie życie od nowa. Jedni z konspiracją związali się prędzej, inni nieco później. Gdy wybiła godzina W byli gotowi!

Udział w walce każdego z nich był ważny i potrzebny. Ja jednak chciałabym skupić się kobietach i dziewczynach, które brały czynny udział w powstaniu. To nie tylko kobiety żołnierze biegające z bronią i strzelające, to także łączniczki, sanitariuszki i peżetki. Myślę, że o tych ostatnich mówi się wciąż za mało. A to właśnie one, peżetki, dbały o to, aby walczący żołnierze mieli ciepły posiłek (albo jakikolwiek posiłek). To one zapewniały potrzebną odzież czy opiekę nad rannymi. W gospodach, które organizowały, żołnierz miał najeść się, umyć się, odpocząć. Odpocząć nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Dlatego peżetki dbały o to, aby w ich gospodach były dostępne książki czy szachy. Słuchano radia, organizowano koncerty czy wieczorki poetyckie. Odprawiano także nabożeństwa i msze święte. Wracając do organizowanych koncertów gwiazdy były nie byle jakie, bo i Mieczysław Fogg, i Mira Zimińska, i Danuta Szaflarska czy Jan Ekier. Warto dodać, że ta kobieca organizacja (Pomoc Żołnierzowi - PŻ) została powołana do życia już w 1942 roku.

Peżetki uganiały się jak w ukropie. A to gotowały posiłki, a to biegały z tymi posiłkami na barykady, a to wyruszały na uzupełnienie zapasów, gdy kuchnie zaczynały świecić pustkami. A z każdym dniem było coraz trudniej. Dziewczęta wspominały w swoich pamiętnikach jak bardzo zmieniała się reakcja cywilów. Początkowa euforia, pomoc i ofiarność w zaopatrywaniu żołnierskich gospód. Późniejsze pomstowanie na powstańców i czasem wręcz agresja...

Opisując pokrótce losy wybranych bohaterów Agnieszka Cubała mówi nie tylko o pochodzeniu, o działalności konspiracyjnej, o walce w Powstaniu Warszawskim, ale też o tym, co wydarzyło się później. Kto wyszedł z Warszawy jako jeniec wojenny, a kto jako cywil. A po zakończeniu wojny... nie wszyscy mogli rozpocząć życie w pokoju. Bo wojna trwała nadal...

Polecam tę książkę tym, którzy przede wszystkim interesują się Powstaniem Warszawskim. Choć to książka, po którą może sięgnąć każdy i potraktować ją jako ciekawą lekcję z historii. Pokazanie Powstania Warszawskiego z nieco innej perspektywy okazało się strzałem w dziesiątkę. Jeśli ktoś będzie czuł niedosyt wiedzy zawsze może skorzystać z bogatej bibliografii, którą Agnieszka Cubała zamieściła w swojej publikacji.